Po czym poznać, że Walijczyk ogląda rugby? Po pierwsze, wyzywa panów w telewizorze od onanistów (wanker, bardzo pożyteczne słówko; wyrażane bywa często przy pomocy charakterystycznego ruchu nadgarstka na znak sympatii i szacunku dla kompetencji innych kierowców pojazdów mechanicznych). Po drugie, kompletnie ignoruje gołe baby w różowych perukach spacerujące po domu. Po trzecie zlewa pomysł wyskoczenia po chińszczyznę. Poważna sprawa.. Bo Walijczyk i rugby to naczynia połączone, niemal nie istnieją bez siebie. Ja tam nie wiem, nigdy nie umiałam zrozumieć tego szaleństwa, które ogarnia ludzi w zetknięciu z ukochanym sportem. Ja jestem jak ta żona w żarciku rysunkowym, patrząca stoicko znad szydełka jak mąż w histerii wali głową w 35calową plazmę wykrzykując obietnice przemocy i mówiąca: „kochanie, ten telewizor nie jest aż tak interaktywny”.
Ale to chyba już tak jest, że małe kraje, zwłaszcza te, które nie są niepodległe, muszą w czymś wyrażać swoją dumę i tożsamość narodową. Bo to wiesz, że Walia nie jest częścią Anglii, jak niektórzy myślą, a principality, księstwem podległym od stuleci nieprzerwanie acz niechętnie królowej angielskiej. Dlatego jest książę Walii i takie tam (chcesz dostać w zęby, nazwij Walijczyka Anglikiem). I świetna drużyna narodowa jest takim walijskim pieszczoszkiem i kreatorem dumy. A jak wygrają mecz z Anglią, łojezusie. Orgia. To trochę tak, jakby Polska pokonała w kopaną połączone siły Niemiec, Związku Radzieckiego i Sosnowca. Nie pytaj. Wiele wielkich nazwisk przewinęło się w historii walijskiej rugby; nie musisz ich znać, bo i po co, ale jak chcesz się zaprzyjaźnić z tubylcem, to pomoże wspomnieć o Shane Williamsie. To taki Zidane w połączeniu z Ronaldo w rugby. Malutki taki, tyciuni, ale jak już złapi to jaje, to żaden z tych wielkich trolli nie jest w stanie go powstrzymać. Idzie jak burza, jak Cyklon Rogoźnik w szóstej lidze.
Oczywistym więc jest, że nie może zabraknąć rugby w St. Fagans, Museum of Welsh Life nieopodal Cardiff (zjazd 33 z M4, i dalej za znakami, płaci się za parking, wstęp wolny). Pamiętam, że była kiedyś jakaś Ważna Rocznica Ważnego Meczu (coś jak nasze Wembley z 1973) i pojechaliśmy sobie do St. Fagans; tam mają taki ciąg umeblowanych mieszkań z różnych epok, i w jednym z nich stało stare tranzystorowe radio w którym szła transmisja „na żywo” tegoż Ważnego Meczu. Dookoła radia uformowała się spontanicznie gromadka panów w wieku średni plus, przeżyjmy to jeszcze raz, piłka jest jedna, a bramki dwie.. yy, tego. W każdym razie czad, panie. Jakby się człowiek przeniósł w czasie.
Bo takie właśnie jest St. Fagans. To rodzaj skansenu, a skanseny są dla mnie najsensowniejszymi muzeami. Poustawiali tam przytaszczone z różnych rejonów Walii zabytkowe domy, od stareńkiej lepianki po lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku, sklepy, pocztę, piekarnię (można kupić chlebek albo walijskie ciasteczko Welsh Cake prosto z pieca), szkołę, kaplicę, Working Men Hall. Mają zamek z pięknie utrzymanymi ogrodami, rzekę przecinającą tereny spacerowe i mnóstwo zieleni.
Bardzo lubię St. Fagans, to fakt. Zawsze przywożę stamtąd jakieś fajne foty i ciekawe historyjki. Pracownicy lubią sobie pogawędzić, pan w sklepie z ciuchami z przełomu wieków ma np. sporo do powiedzenia o starej polskiej emigracji. Do fotografów: raczej nie bierzcie statywów, mogą was grzecznie poprosić o nieużywanie. Podobno chodzi o to, żeby nie wykorzystywać komercyjnie zdjęć wnętrz, ale na mój gust to raczej chodzi o przestrzeń – te domki często są nieduże i jakby każdy się tam pchał ze statywem.. poza tym, jak kto wie, jak używać aparatu i dostępnych ukształtowań terenu, to sobie poradzi bez statywu, więc argument komercyjny to dla mnie lipa.
No. To tak w skrócie. Pojedziesz, sam ocenisz. Co to ja jeszcze miałam.. Kuba mówi, że miało być coś o wyzwolonej babce, ale nie będzie, bo zjedliśmy zaraz po wyzwoleniu z piekarnika.
A czy my tam bylismy lub ewentualnie bedziemy?Chyba na wszystko nie starczy czasu .Szkoda.
Nie byliśmy ale może ewentualnie będziemy.. grafik napięty:)
Tak jest tam wiele do zwiedzania i podziwiania . …Warto się tam wybrać .To taka historia Walii w skrócie…
O, wybraliście się, fajnie, fajnie, ja już dawno nie byłam, ale już myślę, żeby znowu skoczyc, jak czas pozwoli. Pozdrawiam :)
Jak tak czytam to spontanicznie nasuwa mi się, że Ty Dziołszka musisz być nasza…. czyli z tej właściwej strony Brynicy ;DDDD
Niestety, z niewłaściwej.. ale Sosnowca podobno nie lubiliśmy statutowo :) pozdrawiam ciepło.