Rozwinąwszy ostatnimi czasy głęboki interes względem spraw okołotrawiennych, i przeczytawszy nieco literatury fachowej, serdecznie zapraszam państwa na wykład z dziedziny rozwoju społeczeństw, ze szczególnym uwzględnieniem aspektu lingwistyczno-defektacyjnego. Proszę o gorące powitanie naszego dzisiejszego gościa, oto przed państwem pan Tomasz Crapper <oklaski>, urodzony, z całą pewnością, jak również zmarły, o czym świadczą stosowne dokumenty (będzie ze sto lat temu); za życia londyńczyk, hydraulik, przemysłowiec, mąż, sprawca ciąż, dżentelmen; istota śmiertelna, a więc podlegająca prawom defektacyjnym; w końcu geniusz, którego dokonania, jakże niesłusznie, co zostanie dowiedzione, powlekły się subtelną patyną niewdzięcznego społecznego zapomnienia.
Dla ukazania pełnej sylwetki naszego gościa niezbędna jest mała demonstracja. Do jej przeprowadzenia użyjemy losowo wybranego Nigela D., zupełnym przypadkiem znanego nam już z innych demonstracji. Dla niewtajemniczonych: Nigel D. to zaangażowany członek pewnej brytyjskiej partii narodowej <umiarkowane oklaski, raczej grzecznościowe>, postać fikcyjna, lecz jakże barwna. o, tu . Spotykamy go ponownie, kiedy korzystając z chwili samotności w toalecie Domu Partyjnego w B. odpala laptopa aby sprawdzić przychodzące wiadomości. Nagle na skutek brutalnego szoku wywołanego przypadkowym a niefortunnym otwarciem przesłanego mu na skrzynkę e-mail spamu o charakterze liberalno-demokratycznym (z elementami nowego ustawodawstwa o przyspieszeniu procedury przyznawaniu obywatelstwa uchodźcom), ukrytego pod niewinnie brzmiącą reklamą ziołowego substytutu viagry, nasz bohater doznaje zapaści czasoprzestrzennej i zostaje przeniesiony do Londynu, A.D. 1735.
I oto dalej siedzi, lecz już nie wygodnie, a raczej niepewnie, na drewnianej desce nieheblowanej z dziurką, z drzazgą wpijającą mu się boleśnie w okolice pleców i ze szczęką wpisaną malowniczo w kostkę brukową sztukowaną z kamienia niełamanego. Lokalizacja dość, trzeba powiedzieć, mętna, pod zepsutą latarnią, w oparach mgły. W ręku wciąż jeszcze drży mu bezprzewodowa mysz (od laptopa?? cicho..). Przeciera oczka, lecz na próżno, prawie nic nie widzi, bo mgła, ale może to nie mgła, może to opar, tak, nagle rozumie, że to jakiś potężna skondensowana masa smrodu mąci mu wzrok, słuch, i stopniowo wypełnia go całego ze zniewalającą siłą niemieckiej propagandy wojennej. W następnej sekundzie nieautoryzowany atak jakiejś gęstej ciemnej cieczy pozbawia go resztek odporności. Omdlewający Nigel jeszcze wznosi dłoń ku potencjalnemu błękitowi nieba, ‚pomocy’, szepcze słabnącym głosem, lecz na próżno. Powoli zsuwa się z deski nieheblowanej i dołącza do własnej szczęki; dźwięki rozmywają się, przed oczyma przepływa mu w odwróconej kolejności chronologicznej pierwszy zjazd partii, pierwsza sfastyka wydrążona paluchem w owsiance z rodzynkami, pacman na Atari, czarny miś siostry, któremu urwał ucho.. I cisza. <widownię w drugim rzędzie prosi się o uszanowanie pamięci bohatera poprzez powstrzymanie się od meksykańskiej fali>
Lecz co się właściwie wydarzyło, zapytacie państwo, o co tu chodzi. Ano, chodzi o to, że przed erą pana Crappera my, ludzkość, dokonywaliśmy czynności skatologicznych w dziurach w ziemi, drewnianych wiadrach, ewentualnie porcelanowych nocnikach (w zależności od statutu społecznego). W wielkich miastach zawartość rożnych naczyń była zwykle opróżniana bezpośrednio za okno, czyli jak miałeś pecha, jak nasz dzielny ochotnik Nigel, mogłeś w każdej chwili znaleść się na lini strzału. Życie było generalnie trudne, i raczej gówniane. I tak pewnego dnia, dosiadając swojego londyńskiego nocnika, gdzieś w połowie siódmej strony Times’a, pan Tomas Crapper pomyślal sobie: do kaduka, musi gdzieś być lepszy świat, po czym wziął się i wymyślił toaletę w kształcie znacznie zbliżonym do znanego nam dzisiaj, z systemem spłukującym i w ogóle.
Lecz czy ludzkość doceniła wagę wynalazku..? Sądząc po tym, że w świadomości potomnych Tomasz Crapper istnieje głównie w formie wdzięcznego słówka ‚crap’ (gówno, nie oszukujmy się), nie bardzo. Ale kiedy pomyśli się, że przecież gdyby nie on, wszystkie grube baby z biura chodziłyby sikać do tej samej dziury, za kadrami w lewo i przy pokoju pani Zosi schodkami w dół, tuż przy wejściu dla petenta.. och.
Uczcijmy więc wielkiego człowieka. Wspomnijmy go wdzięcznie, kiedy następny raz bezrefleksyjnie skorzystamy z toalety. Podarujmy mu chwilą milczenia miejsce w panteonie wielkich, którego mu wstydliwie odmówiono. Tomasz Crapper! <oklaski> <oklaski> <jeszcze>
____________________
Tyle legendy i licentia poetica, teraz fakty. Tomas Crapper wcale nie wymyślił toalety, ale zaledwie udoskonalił, oraz przekształcił w dochodowy biznes (produkcja urządzeń sanitarnych), a słowo ‚crap’ przeniknęło do języka angielskiego z holenderskiego na długo zanim nasz bohater został spłodzony i zaparał się swą szlachetną profesją (co nie zmienia faktu, że nazwisko miał wyjątkowo trafne względem zawodu). Ale nie szkodzi. Legendy przypisują mu obie zasługi, tak okołodefektacyjną jak i lingwistyczną, a z legendami się nie walczy. Zresztą umarli głosu nie mają. A poza tym biznes pod jego nazwiskiem wciąż się jeszcze kręci, więc podtrzymywanie takiej legendy może mieć swoje komercyjne uzasadnienie..
_______________________
Na dobranoc landszafcik z Brecon Beacons:
Tyle zaangażowania, zacięcia, swady, a temat, że tak powiem g…any, choć przyznaję, zgrabnie ujęty. Musi ci mocno leżeć na… no właśnie, na czym, bo chyba nie na sercu. Ziółka polecam.
Nie ma co sie oszukiwać. Bez takich tematów historia rozwoju cywilizacji byłaby niepełna. Oddajmy cesarzowui co cesarskie, a Crapperowi, co gówniane..