Poradzono mi ostatnio (serdeczne pozdrawiam), że dla podniesienia czytelnictwa względnie oglądactwa na blogu, warto zamieścić na stronie głównej Gołą Babę. Ja życzliwe głosy doradcze traktuję bardzo poważnie, i mam nadzieję, że poniższa Baba stanie na wysokości zadania w kwestii przyciągnięcia potencjalnego konsumenta wartości literackich.
Poza tym będzie znowu o Istambule, bo zauważyłam, że mi to i owo wylatuje z pamięci.
To na początek coś z zakresu wiedzy o rozwoju społeczeństw nabytej drogą doświadczenia bezpośredniego. No więc, udawszy się na spacer pewnego pięknego popołudnia, zachciało mi się siku (zdarza się). Nigdzie nie było widać stosownych przybytków, ale szczęśliwie przypomniało mi się, że każdy meczet posiada łazienkę (przed wejściem do domu modlitwy dobry muzułmanin powinien umyć nie tylko dłonie czy twarz, ale i stopy. Jak się zastanowić, to bardzo higieniczna religia). Meczetów w Istambule pełno, od potężnych, spektakularnych cudów architektury po tyciunie, tajniaczące się przed tłumami turystów w małych uliczkach, albo na półpiętrach odrapanych budynków. No to rozglądam się, uważnie, sokolim swym okiem uzbrojonem w okular śledząc szczegół topograficzny oraz ślady wydeptane sandałami wiernych w kostce brukowej niesztukowanej. I oto jest, jest, malusie to to, nieśmiało przycupnięte za węgłem, i już widzę upragniony napis. Wchodzę do środka, omiatam spojrzeniem, raz, drugi, zaraz, coś mi tu nie gra, gdzie jest ten kibel. Wzrok pełznie w dół po kaflu ceramicznym, coraz niżej, sięga podłogi.. i jest, jest. Konkretnie, jest Dziura. Obłożona porcelanową ‚deską’. Jako osoba otwarta na inne kultury (i zdesperowana) biorę głęboki wdech, podwijam cztery warstwy odzieży, upycham dżinsy wokół kostek, i w końcu sapiąc i stękając zasadzam się w pozycji na kangura. Nie widzę dokładnie gdzie ta dziura, więc szanse oddania precyzyjnego strzału oceniam na 1:38. Plecak ciągle zsuwa mi się na głowę, aparat foto obija mi kolana, i wrzyna się w kark, włos przylepia się drwiąco do spoconego czoła; nogawki od dżinsów ciągle wyrywają się spod kontroli i włażą na linię strzału. Horror.. No ale nic, człowiek jak musi, to wszystko przetrwa, survival nie jest mi obcy, widziałam w telewizji. Opanowawszy podstawową technikę w zaledwie 10 minut, dokonuję czynności. Po czym szukam papieru. I co?? I nie ma. Jest za to kranik i kubełek z wodą. CO PROSZĘ.. Że niby jak ja mam w takiej sytuacji, skąd mam se wytrzasnąć trzecią rękę, i w ogóle jak, co.. to spisek na moje życie jest, stęk, stęk, jeb, plecak po raz kolejny ląduje na mojej głowie, aparat wali o podłogę obiektywem na który mnie nie stać, pot zalewa oczy, zimna woda wlewa mi się do nogawki.. o do chuja wafla.. Armageddon. Przetrwałam, ale przysięgłam się, że już nigdy nie będzie mi się chciało siku. Przynajmniej nie za granicą.
Ale meczety w ogóle są bardzo fajne. Nie ma tam żadnych obrazków (islam zabrania) ale za to są pięknie zdobione kafle i mozajki. I wygodne dywany na podłogach. Na takim dywanie człowiek sobie siada i paczy. Oczywiście poza godzinami modlitw. Nawiasem mówiąc, wiele osób odwiedzających kraje muzułmańskie narzeka na muezzinów i ich wezwania do modlitwy: że za głośno, że za często, że, że. Mnie tam się podobało, czuł się człowiek bardzo za granicą. Zanim wejdziesz do meczetu musisz zdjąć buty (zwykle zostawiasz ja albo na specjalnej półce, albo wsadzasz w worek i nosisz ze sobą) i jeśliś białogłową, powinnaś zakryć włosy. Jak nie masz ze sobą szala, no panic, panowie przy wejściu ci pożyczą, każdy meczet ma je na wyposażeniu z myślą o zachodnich turystkach. Ich kraj, ich prawo; szkoda, że wiele pań ostentacyjnie ma to gdzieś. No ale wszyscy w końcu rozumieją, że prawdziwa Amerykanka nie będzie się zniżać do poziomu kultury plemiennej, fuck, yeah!
Z rzeczy równie ciekawych: po pierwsze, zauważyłam sprytnie, że Turcja jest pełna Turków. Znaczy, jest na co popatrzeć. Oj, pani, jest. Bez szczegółów jednakże, wszak mogą to czytać osoby niepełnoletnie. Po drugie, Istambuł kocha bezpańskie psy i koty, z wzajemnością. Koty jedzą szczury. Turki się za bardzo nie przejmują oczyszczaniem miasta i stosy śmieci piętrzą się wszędzie; Klondike i szał ciał dla gryzonia. Psy przypuszczalnie zjadają nadmiar kotów; nadmiar psów zaś eliminowany jest również przypuszczalnie przez budy z kebabami. Idealna praca zespołowa, organiczna i co tam jeszcze. Powyższa uwaga o śmieciach nie powinna nikogo zniechęcić do tego miasta, zapewniam, że można to zjawisko sympatycznie podciągnąć pod koloryt lokalny. Z budami eliminującymi nadmiar psów to taki żarcie-k był niesmaczny. Prymitywny nawet. Dla pokrycia zapadłej nagle krępującej ciszy proszę, oto już leci do państwa ładny widoczek na miasto i Bosfor cieśninę:
Męska część populacji Istambułu to mądre chłopaki, wiedzą, jak przeżyć w wielkiej aglomeracji przy niedostatecznym wsparciu struktur rządowych. Przeżycie w wielkiej aglomeracji przy nwsr odbywa się m.in. za pomocą łupienia turysty. Sposobów łupienia jest kilka. Np. w zależności od natężenia ruchu turystycznego jednego dnia butelka wody może kosztować 0.5 liry, drugiego całą lirę. Jak sprzedawca widzi, że formuje się kolejka chętnych, którzy właśnie wytoczyli się z francuskiego autokaru w stanie skrajnego odwodnienia, to cena potrafi wzrosnąć do 1.5 abo 2. Jeśli jesteś zachodnim turystą, lepiej zapomnij o grzeczności względem przechodzącego czyściciela butów, który właśnie ‚zgubił’ swoje narzędzie pracy akurat niedaleko twojej nogi. Jak zawołasz, albo co gorsza, weźmiesz upuszczone narzędzie w rękę żeby mu podać – przepadłeś. Raz złapany, będziesz miał spore problemy z oswobodzeniem się; na własne oczy widziałam niemiecką turystkę której po takim tricku polerowano japonki. Również nie pozwól się zaciągnąć do sklepu z dywanami pod pretekstem zadziergnięcia więzów przyjaźni turecko-… (tu wstaw jakiej), wypicia herbatki i pogadania o kulturze. Jak po herbatce nie kupisz chociażby ścierki, zostaniesz uznany za gbura. Nie wiem jak jest gbur po turecku, ale jestem pewna, że się zorientujesz. Na ceny wstępów do obiektów nic nie poradzisz, ale NIGDY nie jedz w restauracji hotelowej, chyba, że jesteś z Ameryki i jest ci w kwestii pieniężnej absolutnie wszystko jedno.
W kwestii jedzenia właśnie, to aż przyjemnie popatrzeć, jak Turcy dzielnie opierają się mcdonaldyzacji. Ok, mają ten przybytek w mieście, ale jest on odwiedzany raczej przez przedstawicieli kultur zachodnich, przestraszonych panoszącą się wszędzie bez szaconku dla norm unijnych zdrową, świeżą żywnością. Z moich obserwacji wynika, że tubylec jak głodny, to zje smażoną kolbę kukurydzy, pieczone kasztany, suszonego owoca, wciągnie smażoną rybkę właśnie wyłowioną z Bosforu i malowniczo wciśniętą w bułę, ewentualnie kebaba z mnóstwem zielska. Lubią owoce i soki. Generalnie jedzą znacznie zdrowiej niż my, zwłaszcza w kwestii przekąsek, i to widać na ulicach – gruby Turek jest jak Turek bez papierosa – trafia się jeden na 18,754.
Turcy uwielbiają herbatę, zwłaszcza jabłkową; piją ją wszyscy i wszędzie, na rogach ulic, w sklepach, przed sklepami; do normy należą malusie stoliczki i krzesełka wystawiane gdzie się da – służą za minicentra życia towarzyskiego oraz biznesowego. Życie toczy się leniwie i sympatycznie, ale z tego co da się zauważyć, sympatycznym herbacianym nicnierobieniem zajmują sie głównie panowie. Panie w tym czasie podejrzewam walczą na wszystkich frontach o przetrwanie własne i potomstwa. Nie bardzo wiem, jak tego dokonują, bo choć Turcja jest od ponad 60 lat państwem świeckim, a kobiety nie muszą nosić niczego na głowie, i teoretycznie mają równe prawa, to wciąż na moje oko niewiele kobiet pracuje np. w usługach czy handlu. Nie wiem jak jest w innych branżach. Na fotce tradycyjna szklanka caju z tradycyjnym spodkiem zdobionym w takie tam czerwone.
Poza Istambułem turystycznym jest oczywiście i Miasto Rzeczywiste. Niewielu turystów się tam zaplątuje. 17mln ludzi, w tym mnóstwo przybyszów nielegalnych i wszelkiej maści uchodźców musi się gdzieś podziewać, i tak na mieście narastają slumsy; niektóre domki wydają się być posklejane z jakiejś dziwnej mieszaniny dykty i cegieł, bez szyb, ba, w ogóle bez okien, z otwartymi na oścież ścianami; niektóre wyglądają jak cuda techniki budowlanej – to cud, że jeszcze stoją. I mieszkają w nich ludzie. Często wielodzietne rodziny, ojcami których są zapewne czyściciele butów i wędkarze z mostu Galata. S. w swoim brytyjskim sumieniu nie mógł przejść do porządku dziennego nad obrazem nędzy i rozpaczy skontrastowanym z milionami euro ładowanymi w odnawianie zabytkowych budowli przez Unię Europejską – po to, aby miasto się pięknie prezentowało w 2010 roku, kiedy to zostanie europejską stolicą kultury.
Co jeszcze, jasne, zabytki. Zabytków jest dużo. I są super. Wiele więcej nie będę pisać, bo ten wpis jest już i tak nieprzyzwoicie długi i coś czuję, że do końca wytrwa tylko moja mama bo mnie bardzo lubi. Wymienię tylko absolutny podróżniczy mus, kiedy masz tylko kilka dni na zwiedzanie: numer 1, oczywiście Hagia Sophia, chyba jedyne miejsce na ziemi, w którym spotyka się chrześcijaństwo z islamem, obecnie muzeum. Wstęp 20 TL (element łupienia turystów, ale warto). Więcej o tym fascynującym miejscu tu i kilka fotek:
2. Pałac Topkapi, bywsza siedziba sułtanów; to stąd kierowali oni potężnym imperium ottomańskim i równie potężnym haremem. Więcej tu. Za wstęp do haremu (w którym niestety nie ma już ani żon, ani kochanek ani nawet jednego smutnego eunucha) trzeba zapłacić ekstra, ale warto – ostatecznie ile razy tu wrócisz? I pocztówka ciach:
Inne musy: oczywiście Błękitny Meczet, imponująca budowla; jeśli jednak masz więcej czasu, to warto poszukać sobie innych, mniejszych meczetów, bez tłumów turystów. Atmosfera gwarantowana. Warto zobaczyć podziemną cysternę bazyliki, wdrapać się na wieżę Galata i oczywiście zobaczyć bazary. W ogóle najlepiej – jak masz więcej czasu – po prostu wypuścić się w miasto, odejść od utartych ścieżek, zanurzyć się w to tętniące kolorowe życie, niby takie odmienne od naszego, a jednak bliskie, połączone z nami wielką wspólną płaszczyzną historyczno-kulturowo-religijną. I Janem III Sobieskim, he he..
Na koniec trochę obrzydliwego sentymentalizmu. Ile ja się naczekałam, żeby to gdzieś, kiedyś usłyszeć, samoczynnie, przypadkowo, no i stało się; siedzę sobie wieczorem w pokoju hotelowym na Sultanahmet’cie, umęczona jak pies po całodziennym szwedaniu się, za oknem światła miasta, gwar głosów z kawiarnii, nocne powietrze wdziera się i oplata, i nagle słyszę to właśnie, Tajabone, i mam zjazd. Łzy w oczach. No, kurcze. To ten moment z filmu kiedy Manuela jedzie do Barcelony, i patrzy na rozświetlone miasto, które kiedyś naznaczyło jej życie, w tle ta muza; zawsze mnie to rozkłada na łopatki. Teraz będzie mnie rozkładać podwójnie, pięknie mi się wpisało. Ja to jednak jestem roman-tycz-na.
Wiele rzeczy mi się zrealizowało podczas tej podróży. W ogóle, jak się człowiekowi spełnia marzenie, to czuje się, jakby mu ktoś nadmuchał w środku wielki balon, co mu naciska na spojówki. Tak mi naciskało, jak jechaliśmy z lotniska do hotelu i patrzyliśmy sobie po raz pierwszy na nocny Istambuł. O, na taki:
Taki pamiętam i za takim będę zawsze tęsknić.
Jeśli ktoś się wybiera do Istambułu (czy w sumie gdziekolwiek indziej), polecam dobre rady Trip Advisora. Bardzo użyteczna stronka tworzona przez podróżników dla podróżników. Polecają, przestrzegają i oceniają wszystko, od hoteli, przez restauracje, zabytki po lokalne obyczaje.
________________
photos by me, all rights copyrighted
No pięknie. Przeczytałem w jednym kawałku. Pouczające. I ten horror w wc – brr.
Fotki jak zwykle świetne.
I tylko jedna mała uwaga: po polsku Istambuł nazywa się Stambuł. Z „I” to nazwa turecka. I suppose.
Wydawało mi się, że obie wersje są w użyciu, tak to wygląda jak się wklepie w wyszukiwarke, ale nie będę się kłócić (wyjątkowo) :]
A w Grecji wywala sie papier toaletowy po podtarciu czterech liter do kosza:]]]]widac, co kraj, to obyczaj. Fotki fajne, chcialabym moc je zobaczyc w pelnym wymiarze no i w ogole sie czuje przekonana, zreszta podrozowac jest bosko…
Z tą gołą babą to bardzo dobry pomysł ,szczególnie jak się jest na diecie to chociaż popatrzeć mozna :).Smakowicie wyglada.Spacerek po Stambule wspaniały , pelen wrażeń i niespodzianek.Jak zwykle świetnie napisane.Nie tylko lubie ale i kocham .Pozdrawiam.
Ciekawe spojrzenie na świat masz xD przyjemnie mi się czytało Twoje wspomnienia z tego pięknego miasta :) i też mi się marzy je odwiedzić :) od jakiegoś czasu pracuje w tureckiej restauracji w Cardiff :) (teraz mój kolega z pracy pojechał na urlop tam- to jego rodzinne miasto) i jeśli zatęsknisz za jabłkową herbatą to zapraszam :) hehe też mamy takie szklaneczki xD i oczywiście całą masę kebabów np. adana kofte albo coś na przekąskę np. yaprak sarama hehe to nie reklama restauracji ale zapewne świetny sposób na odświeżenie wspomnień :) oo i jeszcze ta piosenka Sezen Aksu :) http://www.youtube.com/watch?v=r6YYpeo_M1Y
pozdrawiam serdecznie :)
Szczęściarz:) Zawsze się zastanawiam, jak oni się odnajdują w tym wiecznie mokrym ponurym klimacie przyjeżdżając z zalanego słońcem Stambułu, musi być ciężko.
Dzięki za komentarz i link (śliczności). Jak tylko będziesz miała okazję, to jedź – ja bym się mogła zaraz tam przeprowadzić.
Chyba wiem, gdzie ta restauracja.. :)
pozdrawiam
Tretij rzym posttejennyj iże?