Motto:
„Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było”.
Z dumą informuję, że w związku z …-tą rocznicą rewolucji kubańskiej udało nam się dokonać czynu o charakterze rewolucyjnym: przeciwni wszelkiej tyranii uwolniliśmy freon z ucisku lodówki. Oto metodologia uwalniania o sprawdzonym działaniu: bierzesz jednego Prawdziwego Mężczyznę, jedną oszronioną lodówkę, jeden nóż, następnie skrobiesz szron nożem przy użyciu Prawdziwego Mężczyzny, aż usłyszysz takie sympatyczne pyknięcie i PSSSSSSSSSS SSSSSpsssssssssssss.. sss.. s. Gratulacje, właśnie sprytnie utworzyłeś swoją małą prywatną dziurę ozonową oraz inną, większą, w budżecie; następne rewolucyjne posunięcie to uwolnienie sporej gotówki z ucisku portfela celem zakupu nowej lodówki. I naprawdę, wierz mi, im bardziej będziesz zaglądał do starej lodówki w nadziei, że trochę freonu zostało i jednak chłodzi, tym bardziej go tam nie będzie.
Co do podróżowania zaś, to dziś zapraszam wszystkich tuptusiów-oblatywaczy na wykład z cyklu Bridgend i okolice, ładnie rozpoczęty o tutaj. Dzisiaj będę straszna, każę ci jechać do Nashpoint. Nashpoint jest bardzo wysoko na mojej prywatnej liście najładniejszych miejsc w Walii, odkąd cztery lata temu R&N zabrali mnie tam w opasce na oczach, wtaszczyli po dziurach i kamcurach na klif (tłumacząc zdumionym osobom postronnym, że jestem niewidoma) i wzbogacili wewnętrznie widokiem nagłym a niezapomnianym. Szczególnie w przypadku osoby niewidomej.
Nashpoint znajduje się około 5 mil od Bridgend. Mapka orientacyjna by google, możesz sobie powiększyć klikając:
Zasadniczo chodzi o to, żebyś jechał z Bridgend drogą do Llantwitt Major, cały czas prosto, jeśli po prawej będziesz miał w pewnym momencie staw, znaczy, dobrze jedziesz. Z drogi skręcasz w prawo kiedy zobaczysz drogowskaz z napisem „Broughton 1 1/4” i dalej prosto, ostrożnie, bo droga bywa wąska i często dwa samochody muszą się mijać w zatoczkach; jeśli spotkasz traktór, hm, osobiście bym się wycofała. Kiedy dojedziesz do skrzyżowania z pubem na rogu, skręć znowu w prawo.
Stąd już niedaleko, spoko, nie zgubisz się, jest tylko jedna droga. Po dojechaniu do klifów prawdopodobnie się zdenerwujesz, bo przydrepta do ciebie dziadek parkingowy z żądaniem okupu za okupowanie kawałka parkingu, najlepiej więc pojechać tam po 5-tej, wtedy dziadek już sobie idzie gdzie tam sobie chodzą dziadki parkingowe, i masz to wszystko dla siebie za darmo. Dziadek parkingowy jest częścią mafii obsługującej tyci sklepik i kibelek; w sklepiku możesz nabyć drogą kupna herbatę i loda, jeśli akurat masz przy sobie sześć tysięcy funtów; kibelek i sklepik zamykają o piątej. Czasem w dni powszednie mafia ma wolne i nie trzeba płacić. To lubimy.
Jedną z atrakcji Nashpoint jest zautomatyzowana latarnia morska (z niedużym hotelikiem). Jest możliwość pikniku oraz rozpalenia niedużego ogniska. Można też spaść z wysokiego klifu i wtedy napiszą o tobie w Gońcu Bridżendzkim na szóstej stronie pod reklamą okien UPVC, ale, jednakże, nad artykułem sponsorowanym o trymowaniu pudla. Nie bez znaczenia jest to, że bardzo rzadko spotyka się w Nashpoint tłumy. Stosunkowo niewielu tubylców w ogóle wie o tym miejscu, więc możesz się poczuć dodatkowo połechtany w swej podróżniczo-odkrywczej ambicji.
Przypominam uprzejmie, że w Nashpoint, jak i wokół całego wybrzeża Walii trzeba uważać na pływy, następują szybko są bardzo rozległe i potrafią zaskoczyć.
W drodze do/z Nashpoint napotkasz na swej drodze dwa kościóły, o dziwo, otwarte; jeśli masz potrzebę oddania się reflesji nad naturą wszechświata, zasadami zastosowania buraka w produkcji przemysłowej czy czymkolwiek innym, to tam sobie możesz.
To tyle, bo co tu sie nadmiernie rozpisywać, jedź i sam zobacz.
A, jeszcze miało być o tagu miesiąca. Tag to – wyjaśniam niezorientowanym – to co wklepiesz w google i sprowadzi cię do mnie (już kiedyś o tym było o tu, polecam bo to fascynujące). Tag miesiąca wygląda tak: jak usunac wadliwy makijaż perlamentny? Ludzka wiara w moją wchechwiedzę pochlebia mi, ale naprawdę nie wiem, może po prostu rycz, mała, rycz. Może się rozpuści.
A nie trza było po prostu odmrozić lodówkę? Po co od razu nożem ?
Kurde, nie pomyślałam o tym!
Taka lodówka może znaleźć zastosowanie jako szafka na buty, przydatna w każdym gospodarstwie domowym, więc się nie zamartwiaj.
Szczerze mówiąc, myślałam, żeby upchnąć w niej 457 pojemników od recyklingu, którymi uraczyła mnie gmina, dopchać sąsiadem miłośnikiem techno, po czym wrzucić do rzeki, ale teraz przez Ciebie sama już nie wiem.
:)
No, to ja się odniosę do makijażu. Fajnie, że piszesz bloga o Walii, bo będąc młodą matką na wakacjach helskich (welcome to Hell)zrobiłam sobie tatuaż na „dwa tygodnie wakacyjny” i jak coś, to bym chciała zapytać, jak się go pozbyć…
R&N
Pees. Jak nie wyrzuciliście jeszcze lodówki, to ja bym sobie wzięła na szafkę…
Musicie mi tylko przetrzymać jakiś miesiączek u siebie :D Z góry dziękuję.
Nie licz na to, moja droga. Ludzie którzy opuszczają przyjaciół na sześć tygodni nie mają prawa do posiadania byłych lodówek.
A w ogóle to chciałam powiedzieć, że jestem potwornie rozczarowana, że nikt, ale to nikt, nie docenił finezji mojego dowcipu o trymowaniu pudla. Sama jak to czytam, to sikam po nogach. Dobrze, że w tych czasach ponurej depresji i osamotnienia człowiek może przynajmniej liczyć na siebie.
W dodatku właśnie upiekłam chleb wieloziarnisty i po wyjęciu z foremki wiele ziarna odpadło:/ Oby musiał wysrać paczkę gwoździ ten, kto sprowadził na mnie los ten przeklęty.
Czy czytasz może Egipcjanina Sinuhe? Bo Ci metaforyka jakoś tak ucieka w tę stronę…:D A tekst o trymowaniu zwrócił mą uwagę, ale ponieważ mój słownik nie zawiera, to nawet nie wiedziałam, że to dowcip. Czy chodzi może o to, co Edward Nożycoręki robił z psamy rozmaitemi? Pozdrawiam z Południa (Polski), dziś zwątpiłam przez chwilę, że dam radę wytrzymać te p i ę ć tygodni…
Gorzej. Czytam Elfriede Jelinek. To wina Joanny.
Myślę, że może chodzić o to, co Edward N. robił z psami rozmaitemi, chociaż z drugiej strony głowy nie dam. Kto tam do końca wie, coś sobie tam umyśliła :>
BTW-Edward to też wina Joanny:>
Joanno, do tablicy:)
Oooo!
Kłaniam się Paniom w pas ;)
PS: z cyklu „Trzymając rękę na pulsie kultury i sztuki”: oglądałam wczoraj „Popiół i diament” :]
Dawajdawaj z tym prapoczątkiem :]
Popiół dość zacny, obejrzałam już w wieku starczym co pozwoliło mi przejść prawie obojętnie nad chropowatym wdziękiem Cybulskiego.
Jestem zdania, że tutaj wyjątkowo opłaca się zapłacić okup, bo dziadzio lub babcia z mafii parkingowej w cenie tegoż okupu skutecznie odwodzą swym autorytarnym wzrokiem kwiat lokalnej młodzieży od np. zamiaru rozbicia szyby twojego mechanicznego rumaka w celu opróżnienia jego wnętrzności z cennych rzeczy…
Parkowanie po 17 jest jak najbardziej ok, ale warto mieć samochód na oku. Zwłaszcza jeśli posiada on angielskie „blachy”… Walijski patriotyzm przybiera niekiedy różne oblicza…
Fajny blog :)
Pozdrawiam :)
Hej, dzięki, że Ci się chciało napisać kilka słów komentarza, super; to prawda z tym patriotyzmem oraz zastosowaniem autorytarnego wzroku dziadka parkingowego, chociaż mnie ani mojego rumaka póki co nie spotkało w Nashpoint nic nieprzyjemnego.. No ale ja mam walijskie blachy ;)
Pozdrawiam i dzięki raz jeszcze.
Nashpoint, bardzo ładne miejsce, choć ja z byt długo się nim nie napawałem, bo spóźniłem się na autobus i dojechałem tam tuż przed zachodem słońca, oto i zdjęcia: http://www.flickr.com/photos/tegiek/7670302320/lightbox/ po zachodzie znowu piechotą na przystanek i kolejne rozczarowanie bo ostatni autobus dopiero po godzinie 23 (moje niedopaczenie) aale nie było najgorzej, za przystankiem pub, więc i w nim zasiadłem ;)
Bardzo mi się podoba nieustraszony duch podróżniczo-odkrywczy w koledze; podróżowanie środkami komunikacji miejskiej i wiejskiej wymaga w tym kraju sporego samozaparcia. Szacun :) Zasadniczym plusem podróżowania autobusem jest to, że nie jest się narażonym na ataki mafii parkingowej, co cenne jest i lubimy.
Przy okazji, fajne fotki z N. ale najbardziej mi się widzi ta z Pontycymer. Baaardzo ‘walijska’.
Początkowo poruszałem się nimi wszystkimi z lekką niepewnością , ale dziś już nabrałem nie mało doświadczenia i w miarę swobodnie się nimi poruszam, o ile można takie środki transportu w ogóle nazwać swobodnym podróżowaniem :D. Zawsze ostatni pociąg czy to autobus jest za wcześnie ;p gdy ja jeszcze choć godzinkę chciałbym czerpać moimi wszystkimi soczewkami piękne krajobrazy :)
Dziękuje za słowa uznania dla moich artystycznych wypocin :D. Btw mogę polecić Pontycymmer o ile Anno jeszcze tam nie byłaś, samo miasteczko nie wyróżnia się niczym szczególnym ( lub ja po prostu niczego nie zauważyłem gdyż ominąłem je całkowicie i patrzyłem na nie tylko z góry). Za ogólnozaopatrzeniowym sklepem jest ścieżka i nią można dojść na szczyt sąsiedniego wzgórza, i eksplorować co tylko się chce, lasy, połoniny, dużą i niebezpieczną skarpę schowaną za niewielkim skwerem :) ja natrafiłem nawet nie mały wodospad ;) .
tymczasem.
Byłam ze trzy razy przejazdem, co jak co, ale położenie ma cudne. Gdyby nie to, że ma tylko jedną drogę dojazdową, która się w pewnym momencie kończy, i w zimie mieszkańcy mają problem z dojazdami do pracy – byłoby to wymarzone miejsce na zamieszkanie. O, i domy tanie. Niebezpieczna skarpa, to lubię :)
Czytam różne blogi o podróżach i przyznam, że nigdzie nie widziałam słów: „co się będę rozpisywać, jedź i sam zobacz”. Dobre! Człowiek się uśmiechnie przy tym. Całusy skandynawskie od Moniki
Ja se pojechałam i sama zobaczyłam:)Miejsce superanckie podczas stopniowego przypływu taplaliśmy się w wodzie jak dzieci:)
Widoki jak zwykle rewelacyjne mamy zamiar zwiedzić każde z opisanych przez Ciebie miejsc są rewelacyjne:)
Ta Walia zaczęła mi się nawet podobać:)))Dzięki Tobie Aniu i temu co robisz:)
No, bo ona ładna jest ta Walia, tylko Bridgend się średnio udało ;)
uważaj! walioza to straszna choroba, atakuje nagle i w zasadzie zostaje na długie lata… :)
kurcze, z jakiegoś powodu wybrzeże glamorgan (to najpiekniejsza nazwa w walii! brzmi jak coś z fantazy :-) ) ciągle zostawiam sobie na później. byłem co prawda w southerndown, ale to wszystko. jak kiedyś zaprosisz nas na jakieś ciasto to chetnie zajedziemy :-) llantwitt major jest wysoko na mojej liscie, bo mają tam wczesnośredniowiecznego kamienego celtyka, a wiesz że ja nienormalny jestem ;-) no i kilka zamków…
uwaga na marginesie: pięć mil od domu i jedziesz samochodem? ja bym się nie przyznawał… :P
O ten Ci chodzi??:D https://annawwalii.wordpress.com/2012/04/16/llantwit-major/
Zamki tu na poludniu występują raczej w charakerze ruinek najczęściej, ale ja osobiście wolę ruinkę. Jakoś tak, nie wiem.. Więcej niż pięć mil, podejrzewam, zależy skąd się wychodzi; poza tym ja już w B. nie mieszkam :) A poza tym, to za długo bym się tam wlekła. Musze przecież wszystko obfotografować. Z wyjazdu do lidla przywożę 600 zdjęć :>
Ciasto to ja nie wiem, ale herbatka i paluszki to proszę bardzo:)
nie drażnić proszę! (to w kwesti kamieni) a zamki-ruinki i wszelkie mozliwe points of interest mam naniesione na mapy i trasy. problem mam tylko z wybraniem sie tam. bo to takie ani na jeden dzień, ani na weekend. ale może zechcę zabrać tam braciszka, który przyjeżdża za tydzień, więc kto wie? (chociaż zaplanowaną i nawet zabukowaną w postaci kamiennego kotydża mamy snowdonię :) )
i juz się nie wpraszam… aluzju paniał :p
Daj znać, jak będziesz coś wiedział konkretnego, jak nie będę na wyjeździe to może chociaż jakaś kawa.. Sporo ostatnio namiotuję na łikendach, winię lato ;)
i zapomniałem… do odmrażania loówek, które trzeba odmrażać najlepsza jest suszarka do włosów :-)