28 października. Wzrost 175 cm. Waga 73 kg. Różnica temperatur pomiędzy Gran Canarią a adresem stałego pobytu: 17 stopni. Skutek: kałuża kataru. Liczba termoforów w użyciu: 2. Sztuki trufli Lindt’a doszczętnie unicestwione: 16. Nieprzespane noce: 2. 1 rosół ze kury, liczba Bradów Pittów pukających do drzwi: 0 absolutne.
Ktoś czytał Trzech panów w łódce (nie licząc psa) Jerome K. Jerome’a? Mi kiedyś czytano i hołubię to wspomnienie czule. Trzej podręcznikowi angielscy dżentelmeni (nie licząc psa) wybrali się dla relaksu w tygodniowy rejs łódką po Tamizie. Liczba garniturów i kapeluszy: 3. Liczba czajników do parzenia herbatki na fajfoklok: 2. Namiot, którego nie będą umieli rozstawić: 1. Kufer z niezbędnym wyposażeniem, który natychmiast utonie: 1. Ostateczna liczba głodnych i przemoczonych angielskich dżentelmenów dalekich od relaksu: 3 (nie licząc psa).
Jakby ktoś chciał, to można sobie spróbować takiego łódkowania np. na Tamizie w Oksfordzie czy Cambridge. Łódka nazywa się punt, jest płaskodenna i popycha się ją drągiem na modę wenecjańską. Jeśli twoją ambicją jest uczestniczyć w jak największej liczbie kolizji, wypożyczasz łódkę i nawigujesz ją sam; jeśli zaś życzysz rozłożyć się jak panisko, popijać tani szampan (w cenie) i nabijać się z tego, jak się inni męczą, wypożyczasz łódkę wraz z łódkowym.
Rzecz nie jest tania, ale przyjemna; no i przecież trzeba spróbować z kronikarskiego obowiązku. Ostatecznie płacisz za przywilej krótkiego wglądu w prawdziwą tradycyjną brytyjskość (wersja turist friendly, ale zawsze coś).
Rozwinięciem brytyjskiej miłości do łódkowania są łodzie mieszkalne. Łodzie okupują głównie kanały, np. Brecon-Abergavenny w Walii; najczęściej w miesiącach letnich. Teraz wizualizujesz: letni poranek ze słońcem odbijającym się w wodzie, lekka bryza, ptasi kląsk, zapach świeżej kawy niesie się po okolicy, przepływająca łódka podrzuca porannego Times’a… Odrażające. Taką łódź mieszkalną można wypożyczyć na tydzień w lecie już za 600-700 elżbiet. Tanio jak barszcz; ilość buraków 23 tony, zastosowany sarkazm: 1.
Zamiast wynajmować na tydzień, można się przepłynąć rekreacyjnie np. z Brecon; za jedyne 7 elżbiet usadzamy się o na takiej np. bareczce:
.. i przez godzinkę do dwóch kontemplujemy piękne okoliczności przyrody, inteligencję kaowca oraz geopołożenie drogi na Ostrołękę. Godzinka wystarczy, żeby się dowiedzieć, czy do nas taka rekreacja przemawia, czy zupełnie nie.
Z innej beczki już na koniec; jak już jesteś w Brecon, to tam mają restaurację nepalską mniam nazywa się Gurkha Restaurant. Dla nieoglądających brytyjskich wiadomości: Gurkhowie to słynny z walorów militarnych regiment żołnierzy najemnych z Nepalu, walczący w szeregach brytyjskich wojsk kolonialnych (i postkolonialnych); mnie osobiście bardziej interesuje ich kuchnia mniam która co prawda jest pełna baraniny (tfu, odstąp zarazo), ale ma też opcje kurczacze i wegetariańskie, a ich przyprawy przypominają nieco te indyjskie i afgańskie, co oznacza, że papu smaczne jest bardzo i nie powoduje niesympatycznej ociężałości w konsumencie. To lubimy.
Tyle na dziś.
I jeszcze tylko powtórnie zacytuję klasyka, że każdy może, prawda, krytykować, a mam wrażenie, że dopuszczanie do krytyki panie to nikomu… Mmmm… Tak, nie… Nie podoba się. Więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie.
No. Pa.
Od jakiegos czasu mam chec na te kanaly, tylko w troche inny sposob. Mozna sobie wypozyczyc na dzien mniejsza lodke z silnikiem i samemu plywac jak sie chce. Moze kiedys sie w koncu zbiore
Hm… ja tam zawsze chcialam mieszkac na lodce. Moze niekoniecznie na takiej a juz napewno nie zacumownej w takim kanale – jakos od samego spojerzenia czuje sie pokasana od stóp do glów przez komary i gzy :)
I zupelnie nie rozumiem tego wstretu do baraniny :)))
Ha! a właśnie, że w Walii właściwie nie ma komarów. Musieć, nie pasuje im pogoda :] Jeden z rzadkich plusów..
Baranina jest mięsem o bardzo specyficznym smaku, który zupełnie się ze mną rozmija. Ja zresztą jestem już prawie wegetarianką. Całe szczęście, że te wszystkie smaczne i aromatyczne kuchnie Azji najczęściej oferują taką opcję.
Nie ma komarow powiadasz. Hm…..gdyby jeszcze nie ten ciagly deszcz hm… :)))) — wlasnie, moze dlatego nie ma komarow, bo za zimno i ciagle pada?
A z baranina jest tak, ze ze starego barana capi jak diabli, fakt. Natomiast jagniecina – zwlaszcza zeberka jagniece importowane z NZ – palce lizac.
Jagnięcina nie przechodzi mi przez gardło z przyczyn ideologicznych, nie mogę i już.. Trochę szkoda, bo Walia baranem stoi, wypas masowy organic wolnołażący na każdym kroku, znaczy na chłopski rozum relatywnie zdrowe mięso musi być.
pewnie relatywnie zdrowe, ale jakie pyszne. Dwa, moze trzy tygodnie temu jadlem w The Woodman w Swansea przepyszny kawalek baraniny. Tez slyszalem o tych starych baranach, ale na szczescie nigdy nie probowalem.
A ideologicznie? Jakos sobie radze.
Czytałam „Trzech panów… ” i słuchałam w odcinkach w radiu, i nic nie pamiętam poza tym , że podobało się. W ogóle to nie pamiętam większości treści książek i filmów, które mi sie podobały (lub nie) – co ma tą zaletę, że wracam teraz do nich i mogę się nimi cieszyc na nowo.
Też tam mam i to fajne jest. Właściwie to ja idę nawet krok dalej, i oglądam w kółko filmy, które już znam na pamięć, np. Okna albo On, Ona i On (i z czyjego polecenia, no z czyjego? ;))
On, ona i on…- jak mi się ten film podobał, mam gdzies plakat z tego filmu…i kompletnie nie pamiętam treści. Aaaa to przy okazji mogę polecić „Baranka” Christophera Moore’a (bodajże)- czytałam tydzień temu więc wyjątkowo pamiętam o czym jest.