Poszło się w teatru! Prawdziwego, ze złotymi amorkami na balkonach, czerwonymi krzesełkami i publicznością, która niczego nie żuła, z wyjątkiem lodów rozprowadzanych przez panią wózeczkową w przerwie. Sztuka przyjechała do Swansea Grand Theatre gościnnie z Londynu w sile dwóch i pół aktora, niewidzialnego psa i kufra, wystawiła się przez 5 dni i pojechała dalej. Było o duchach, i w związku z tym część publiczności krzyczała ze strachu a część chichotała troszkę nerwowo. Niektórych twarz rozbolała od uśmiechania się jak głupi do sera z czystej przyjemności bycia tam i nadal nie mogą rozprostować zmarszczek mimicznych. Miałam ogólnie gówniane kilka ostatnich tygodni i potrzebowałam odmiany; czuję się gruntownie odświeżona. Jak ktoś ma okazję złapać Woman in Black gdzieś w kraju, albo i w Londynu, to polecam. Tu daty i miasta a tu proszę zwiastunek oryginału londyńskiego:
Sztuka została przełożona w film, znany głównie z tego, że występuje w nim harrypotter. Nie widziałam, ale podobno dobry. I też się podobno podskakuje, jak ktoś jest troszku nerwowy.
A po teatru się zaszło do kafei włoskiej i zjadło walijskie warzywne cawl (ach ten multikulturalizm) które oznacza coś w rodzaju gęstej gorącej zupki podawanej z ugrilowaną bagietką i jest idealne na taki zimny dzień jak dziś. To całe Swansea coraz bardziej mi się podoba.
Nie najgorsza sobota, pani.
W okolicy nie grają:(
Wrócą. Raz już byli.