A w Krakowie zimowa aura. Planty przykryte śniegiem, ludzie przykryci śniegiem, samochody przykryte śniegiem. Piękna zima.
Szkoda tylko, że jest 22 marca! A ja gupi, rower do serwisu oddałem żeby mi go na sezon wyszykowali, bo po zimie (!!), która była, jest i chyba będzie potrzebował fachowej opieki.
Nie no musza byc jakies pozytki! Na przyklad gdyby nie ten deszcz, to nie byloby takich pieknych, omszalych drzew w tej resztce lasow, co jeszcze sie gdzies uchowala….
Szkoda tylko, ze nie pada w nocy o ustalonej godzinie….
Deszcz jeszcze bym zniosla , ale ta czapa sniegu na samochodzie co rano. Bo deszcz moze i bez sensu ( nie do konca), ale o niskiej szkodliwosci spolecznej. A to biale g…. jak mawia moja przyjaciolka -Marzena C., trzeba co rano zwalac z samochodu i wolno jechac do pracy trzeba tez.
He he.. Wygląda na to, że wpisy bez tekstu są popularniejsze od wpisów z tekstem. Daje mi to do myślenia na temat przyszłego kierunku rozwoju:]
Nina: exellent suggestion. Podobno jest strona rządowa, na której społeczeństwo może sugerować żądane zmiany w regulacjach, poszukam.
Poza tym, to tak, kilka pożytków jest z tego ciągłego smarkania z nieba. Pan dar_k przytomnie wskazał jedną z nich, wcale nie do pogardzenia. I jeszcze, że wody pitnej nam nie zabraknie nigdy. Osobiście uważam, że powinni zbudować jakiś wodociąg do Afryki; przemieniłby Saharę w oazę.
I trawa nieźle roźnie, o.
Haha :) a ja jak ten głupi cep szukałam tekstu i nie mogłam znalezć. Się dziwię dlaczego ?
O dobry pomysł z tym wodociągiem, by tak dociągnąć gdzieś do Somalii i tych takich biednych krajów którym brakuje wody, to by świetna inicjatywa charytatywana powstała. Trzeba to zaprezentować komuś z członku zarządu, a może się spodoba projekt :) Myślę ze by się to bardzo opłacało, najwięcej wody to by teraz można wylać ze śląska.
:)) ja dzis pierwszy raz tej zimy, tfu , wiosny- przemarzłam mimo kurtki zimowej i swetra pod nim- wieje jakimś arktycznym mrozem a rok temu o tej porze już kwitły tutaj pierwsze drzewka owocowe… ale co sie odwlecze to nie uciecze
tak… tradycyjnie, z okazji snowmagedonu, wybraliśmy się na weekend do snowdonii. tym razem do tej prawdziwszej, czyli pod samego snowdona. niestety, kuzynka alpinistka, która czuła już wiatry na siedmiu tysiącach metrów, tym razem poczuła jak odrywa się od ziemi na ledwie trzystu. trochę wiało. ale ogólnie było ładnie… znaczy podejrzewam, że było, bo generalnie snowdonia to ładna kraina, tyle że tym razem niewiele było widać.
anyway… w drodze powrotnej, gdzieś w połowie, auto powiedziało dość! mechanik twierdzi, że silnik chciał wybuchnąć, ale w porę go wyłączyłem. w każdym razie wtedy zaczęła się prawdziwa przygoda. wiadomo, niedzielny wieczór w mid-wales to wymarzony czas i miejsce na awarię.
anyway… zadowolony z siebie pan od recovery zapewnił, że w ciągu 60. minut będze laweta. po półtorej godzinie poprosił kolegę, żeby ten poinformował mnie, że jednak nie, bo pogoda jest nie-za-bardzo. po kilku bluzgach i paru ciepłych słowach, tym razem zadowolona siebie pani, stwierdziła, że jej bardzo przykro. cóż… mi też było przykro. wiadomo, niedzielny wieczór w mid-wales to wymarzony czas i miejsce na awarię i przykrości.
laweta nie dała rady dojechać, ale od czego ma się przyjaciół. jeden z nich, bez większych problemów przedrał się 70 mil do mid-wales i zabrał kuzynkę, która właśnie leci do monachium.
ja zostałem, pilnując auta z kartką za szybą, że auto jest fucked i due to the weather condition can’t be recoverd (to na wypadek gdyby do nadmiaru szczęścia ktoś chciał dorzucić mi mandat za parkowanie na podwójnej żółtej). oczywiście na własny koszt i z dającym poczucie bezpieczeństwa zapewnieniem zadowolonej z siebie pani, że na jutro (czyli dziś) też nie może zagwarantować mi lawety.
rano, na moje nerwy, zadowolonaz siebie pani (kolejna) pouczyła mnie, że nie jaj jeden mam problem. ale trochę zmiękła, kiedy dowiedziala się, że koczuję już całą noc. szcześliwie laweta się znalazła i po 21. godzinach dotarłem do domu. normalnie zajełoby mi to dwie.
Rany.. Przecież mogłeś tam zamarznąć. Wilki Cię mogły zjeść. Mam nadzieję, że rozpatrujesz zmianę firmy od recovery. Mam nadzieję, że to nie było tak, że komuś się po prostu nie chciało wyjechać. Te ich lawety to podobno są konkretne machiny na każdą okazję pogodową. No tragedia.
But look at the bright side: nie każdemu się to przytrafia; zostałeś wystawiony na próbę, przetrwałeś, będziesz miał co opowiadać przez lata;)
nie drwij dziewczyno! :-) w onczas byłem silnie wzburzony, ale mi przeszło. oprócz lawet nie jeździły też pociągi i inne takie, drogi były pozamykane, więc wybaczam. niestety, zamiast zastanawiać się nad zmianą firmy od recovery, muszę zastanawiac się nad zmianą samochodu, bo pan mechanik powiedział, że ten obecny co prawda naprawi i będzie jeździł, ale odradza wyjazdy w walijskie góry i generalnie poza miasto :( a tego mogę nie przeżyć…
Wiesz, tak patrzę na ten wpis, (bo trudno powiedzieć, że go czytam, i przyznam, że pierwszy raz widzę tak wymowne milczenie na piśmie. Jak wiele można napisać nie pisząc nic. Brylant!
dałam się nabrać! odświeżyłam stronę 2 razy, bo myślałam, że mi się kontenty nie ładują :) w midlands śnieg z deszczem…
Brilliant! Uśmiech na gębie z samego rana:)
A w Krakowie zimowa aura. Planty przykryte śniegiem, ludzie przykryci śniegiem, samochody przykryte śniegiem. Piękna zima.
Szkoda tylko, że jest 22 marca! A ja gupi, rower do serwisu oddałem żeby mi go na sezon wyszykowali, bo po zimie (!!), która była, jest i chyba będzie potrzebował fachowej opieki.
Nie no musza byc jakies pozytki! Na przyklad gdyby nie ten deszcz, to nie byloby takich pieknych, omszalych drzew w tej resztce lasow, co jeszcze sie gdzies uchowala….
Szkoda tylko, ze nie pada w nocy o ustalonej godzinie….
Hehe, myślałam, że się mi komp zepsuł jeszcze bardziej :]
:-)))
Deszcz jeszcze bym zniosla , ale ta czapa sniegu na samochodzie co rano. Bo deszcz moze i bez sensu ( nie do konca), ale o niskiej szkodliwosci spolecznej. A to biale g…. jak mawia moja przyjaciolka -Marzena C., trzeba co rano zwalac z samochodu i wolno jechac do pracy trzeba tez.
walijski dezcz niezle myje samochody
He he.. Wygląda na to, że wpisy bez tekstu są popularniejsze od wpisów z tekstem. Daje mi to do myślenia na temat przyszłego kierunku rozwoju:]
Nina: exellent suggestion. Podobno jest strona rządowa, na której społeczeństwo może sugerować żądane zmiany w regulacjach, poszukam.
Poza tym, to tak, kilka pożytków jest z tego ciągłego smarkania z nieba. Pan dar_k przytomnie wskazał jedną z nich, wcale nie do pogardzenia. I jeszcze, że wody pitnej nam nie zabraknie nigdy. Osobiście uważam, że powinni zbudować jakiś wodociąg do Afryki; przemieniłby Saharę w oazę.
I trawa nieźle roźnie, o.
Haha :) a ja jak ten głupi cep szukałam tekstu i nie mogłam znalezć. Się dziwię dlaczego ?
O dobry pomysł z tym wodociągiem, by tak dociągnąć gdzieś do Somalii i tych takich biednych krajów którym brakuje wody, to by świetna inicjatywa charytatywana powstała. Trzeba to zaprezentować komuś z członku zarządu, a może się spodoba projekt :) Myślę ze by się to bardzo opłacało, najwięcej wody to by teraz można wylać ze śląska.
:)) ja dzis pierwszy raz tej zimy, tfu , wiosny- przemarzłam mimo kurtki zimowej i swetra pod nim- wieje jakimś arktycznym mrozem a rok temu o tej porze już kwitły tutaj pierwsze drzewka owocowe… ale co sie odwlecze to nie uciecze
tak… tradycyjnie, z okazji snowmagedonu, wybraliśmy się na weekend do snowdonii. tym razem do tej prawdziwszej, czyli pod samego snowdona. niestety, kuzynka alpinistka, która czuła już wiatry na siedmiu tysiącach metrów, tym razem poczuła jak odrywa się od ziemi na ledwie trzystu. trochę wiało. ale ogólnie było ładnie… znaczy podejrzewam, że było, bo generalnie snowdonia to ładna kraina, tyle że tym razem niewiele było widać.
anyway… w drodze powrotnej, gdzieś w połowie, auto powiedziało dość! mechanik twierdzi, że silnik chciał wybuchnąć, ale w porę go wyłączyłem. w każdym razie wtedy zaczęła się prawdziwa przygoda. wiadomo, niedzielny wieczór w mid-wales to wymarzony czas i miejsce na awarię.
anyway… zadowolony z siebie pan od recovery zapewnił, że w ciągu 60. minut będze laweta. po półtorej godzinie poprosił kolegę, żeby ten poinformował mnie, że jednak nie, bo pogoda jest nie-za-bardzo. po kilku bluzgach i paru ciepłych słowach, tym razem zadowolona siebie pani, stwierdziła, że jej bardzo przykro. cóż… mi też było przykro. wiadomo, niedzielny wieczór w mid-wales to wymarzony czas i miejsce na awarię i przykrości.
laweta nie dała rady dojechać, ale od czego ma się przyjaciół. jeden z nich, bez większych problemów przedrał się 70 mil do mid-wales i zabrał kuzynkę, która właśnie leci do monachium.
ja zostałem, pilnując auta z kartką za szybą, że auto jest fucked i due to the weather condition can’t be recoverd (to na wypadek gdyby do nadmiaru szczęścia ktoś chciał dorzucić mi mandat za parkowanie na podwójnej żółtej). oczywiście na własny koszt i z dającym poczucie bezpieczeństwa zapewnieniem zadowolonej z siebie pani, że na jutro (czyli dziś) też nie może zagwarantować mi lawety.
rano, na moje nerwy, zadowolonaz siebie pani (kolejna) pouczyła mnie, że nie jaj jeden mam problem. ale trochę zmiękła, kiedy dowiedziala się, że koczuję już całą noc. szcześliwie laweta się znalazła i po 21. godzinach dotarłem do domu. normalnie zajełoby mi to dwie.
tak… deszcz ma swoje plusy:-)
Rany.. Przecież mogłeś tam zamarznąć. Wilki Cię mogły zjeść. Mam nadzieję, że rozpatrujesz zmianę firmy od recovery. Mam nadzieję, że to nie było tak, że komuś się po prostu nie chciało wyjechać. Te ich lawety to podobno są konkretne machiny na każdą okazję pogodową. No tragedia.
But look at the bright side: nie każdemu się to przytrafia; zostałeś wystawiony na próbę, przetrwałeś, będziesz miał co opowiadać przez lata;)
nie drwij dziewczyno! :-) w onczas byłem silnie wzburzony, ale mi przeszło. oprócz lawet nie jeździły też pociągi i inne takie, drogi były pozamykane, więc wybaczam. niestety, zamiast zastanawiać się nad zmianą firmy od recovery, muszę zastanawiac się nad zmianą samochodu, bo pan mechanik powiedział, że ten obecny co prawda naprawi i będzie jeździł, ale odradza wyjazdy w walijskie góry i generalnie poza miasto :( a tego mogę nie przeżyć…
Wiesz, tak patrzę na ten wpis, (bo trudno powiedzieć, że go czytam, i przyznam, że pierwszy raz widzę tak wymowne milczenie na piśmie. Jak wiele można napisać nie pisząc nic. Brylant!
:)