Jakiś czas temu kol. Zwierz wjechał mi na ambicję niejaką Twmpą (czyt. tumpą), rzekomą górą, w dodatku posiadającą angielską nazwę Lord Hereford’s knob – nie będę tłumaczyć, bo to porządny blog jest, a nawet wręcz przeciwnie. Poruszona istnieniem czegoś o tak sympatycznej nazwie oczywiście wyprawiłam się na poszukiwania. Niestety nie wiem, czy i co ostatecznie znalazłam, bo sprawy się skomplikowały, głownie na skutek zaufania nieaktualnej stronie internetowej i jakże przytomnemu zostawieniu mapy okolicy w domu. Typowe.
Nie mogę więc potwierdzić ani zaprzeczyć istnieniu rzekomej góry Twmpy; ale mogę udzielić kilku dobrych rad, zwłaszcza jednej: w górach warto się trzymać szlaków, bo jak olejesz szlaki to utkwisz po pachy w pokrzywach, albo w żlebie popylającego strumienia; pogoda się zacznie zmieniać i nagle zdasz sobie sprawę, że właśnie zrobiłeś to wszystko, o co zawsze apelują ratownicy, żeby nie robić w górach. Ale może się też szczęśliwie zdarzyć tak, że podła pogoda tylko postraszy i sobie pójdzie dokąd tam sobie chodzą podłe pogody (najczęściej Bridgend), a ty usiądziesz na prawieszczycie z widokiem na zieloną dolinę, w ciszy absolutnej, którą będą przerywać tylko krzyki jastrzębi polujących nad polami gdzieś tam w dole; jak będziesz miał szczęście, to jastrząb uniesie się na fali powietrznej i zawiśnie tuż naprzeciw twojego nosa, i tak sobie pobędziecie przez kilka bezcennych chwil, jastrząb, ty i przestrzeń.
Potem możesz zejść z prawieszczytu metodą wielokrotnego trespassingu przez pola, łąki i płoty, wliczając te z drutu kolczastego, i pochwalić się, gdzie to siedziałeś godzinę i szęść hektarów pokrzyw temu.
Gdyby ktoś chciał poprzedzierać się przez te pokrzywy bez gwarancji interakcji z knobem lorda Hereforda, to uprzejmie podaję, że można zaparkować w wiesiuniu Capel-Y-Ffin. Główną atrakcją wiesiunia jest przytulny mikrokościółek, służący wszystkim spragnionym chwili zadumy nad występną naturą pokus, np. pobliskiego pubu oferującego całkiem szeroką gamę deserów, odstąp szatanie. W Górach Czarnych można generalnie znaleźć wiele sympatycznych kościółków, o czym już kiedyś pisałam tu.
Gdyby ktoś chciał wybrać się w te okolice po raz pierwszy, to w sumie najlepiej chyba zakotwiczyć przy Llanthony Priory, malowniczych ruinach opactwa, stanowiących dobry punkt wyjściowy do wędrówek. A poza tym można po opactwowych ruinach połazić za darmo (to lubimy) oraz posiadają one karcmę w stareńkiej piwnicy, w której można, zapewne śladem niegdyś zamieszkujących opactwo Augustynów, wypić miłą sercu zimną shandy, tudzież wrzucić coś z frytkami (też lubimy, może nawet jeszcze bardziej).
Warto poświęcić trochę czasu na eksplorację Gór Czarnych bo skrywają w sobie różne skarby. Idzie złota jesień, dobry czas na wędrówki. Nie bez znaczenia jest też fakt, że na jesieni pokrzywom spada poziom agresji.
I jeszcze gdzie tego dobra szukać, oto mapka orientacyjna dzięki uprzejmości nieocenionego google (kliknij to się powiększy):
I już.
porządny i pełen humoru wpis. Jak zwykle. A nawet wręcz przeciwnie. :)
I nawet nic nie zmyślilam, hy hy..
lord hereford musial byc czlowekiem bez kompleksow a nawet wrecz przeciwnie hehe
Ja moge potwierdzic istnienie Twmpy, bylam nieraz. Najlatwiej jechac od strony Hay-on-Wye i albo zaparkowac przy Hay Bluff i wejsc na Hay Bluff, przejsc sie grzbietem, na dol, przejsc przez droge na Twmpa (co zajmie 2-3h tam i z powrotem, szybsi moga szybciej). Albo zaparkowac przy Twmpie, za ostrym zakretem i wejsc tylko na ta gorke (30-45 minut bez przerwy na gorze. Bardzo latwy szlak, niezbyt stromy i krotki. Widoki super, ale zwykle wieje…
Dzięki, wypróbuje przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nie spoczniemy, nim dojdziemy.