Bywało się. Na północy Walii, łatać kolejne dziury w wiedzy o miejscu stałego pobytu. To lubimy. Pogoda rozczarowała – w ogóle nie lało. Taka anomalia. Przywiozłam tyle materiału, że sama nie wiem, co najpierw fotoszopować. To zacznijmy od końca.
Często jest tak, że na gwoździe programu włazi się całkiem niespodziewanie i już prawie w drodze do domu. Czasem szuka się po prostu jakiegoś sensownego śniadania, bo w tanim motelu mają tylko marsy i fajki, i zjedzie się z drogi na chybił trafił za strzałką na pub; a potem nagle wpada się na takie rzeczy właśnie, jak Holywell z ‚cudowną studnią św Winifred’.
‚Cudowna studnia świętej Winifred’ (Fryderyki?) w Holywell to miejsce szczególne, i nawet jak się nie jest wierzącym, to trudno nie poczuć w powietrzu tej atmosfery oczekiwania i nadziei, którą przesiąkły przez wieki jej mury. Już od 13 stuleci studnia przyciąga pielgrzymów z całego kraju, włączając koronowane głowy. Wielu z nich zostawiło swoje autografy na murach; najstarsza data jaką znalazłam to 1595. Niektórzy megaoptymiści zostawili na świadectwo cudu swoje już niepotrzebne kule; wtedy jeszcze nikt nie wiedział o sile autosugestii, która silna jest, ale na krótką metę. Założę się, że niejeden szybko pożałował swojego spontanu; i potem był płacz, i zgrzytanie zębów i dłuuuugie czołagnie do domu.
Sama Winifred była podobno dziewczęciem o wielu walorach; walorami nie chciała się podzielić z lokalnym księciem, więc sympatyczny młodzieniec poderżnął jej gardło. Legenda głosi, że panna zmarła, po czym zmartwychwstała; ale możliwe jest też, że książę nie znał się za dobrze na podrzynaniu i nie przeciął żadnych znaczących tych i owych. Anyway, w miejscu gdzie Winifred padła chwilowym trupem wytrysnęło źródło o uzdrowicielskiej mocy. Bajka bajka, ale nogę z artretyzmem do źródła się wsadziło jak nikt nie patrzył, tak..? Nie pomogło, ale podobno trzeba coś tam jeszcze mamrotać.
Jak na swój status i znaczenie, Holywell utrzymuje dość niski profil. Nie ma w nim plastikowych madonn jak w Lourdes; klienci po cud przychodzą i wychodzą, jakby od niechcenia, czasem zorganizowanym truchtem przekuśtyka wycieczka. Jeśli ktoś chciałby się wybrać przy okazji wizyty na północy, to najlepiej z samego rana. Jak będziesz miał szczęście, to wpuszczą cię na teren jeszcze przed otwarciem, i wtedy będziesz ty, Winifredowe źródło, średniowieczna atmosfera, pięć wieków graffiti i poranne mgły. Warto.
A o tym, że rzecz jest znana w pewnych kręgach świadczy ta oto notatka z okna ze sklepu z różańcami i biletami wstępu (cołaska 80 pensów):
Uśmiechnęłam się złośliwie i poszłam sobie zaptacić za śniadanie. Pierwszy w życiu Welsh Rarebit (rodzaj grillowanej kanapki) w kafei obok; całkiem dobry, o, proszę:
Z innej beczki, zapodawałam to już kiedyś na fb, ale od nadmiaru pi-aru głowa nie boli. Przynajmniej nie mnie. Jest nowa inicjatywa z dużym potencjałem, w której biorę udział jak mi czas pozwala: Blogerzy Ze Świata (Polacy) mieszkający w różnych częściach globu publikują artykuły na temat co to tam panie w tych częściach słychać – z punktu widzenia emigranta. Warto zerknąć.
Tymczasem.
absolutnie cudne sa pierwsze dwa zdjecia, az mam ochote zarąbać, wydrukowac sobie, oprawic w ramki i powiesic w tym wynajmowanym mieszkaniu na scianie, jako przeciwwage do zdjecia Nueva York oraz glinianych garnczkow indianskich.
Coby kulture wprowadzac :)
A to rarebit sklada sie z czegos jeszcze oprocz chleba do utykania okien i duzej ilosci sera?
Mozna z bekonem albo szynka w sumie nic nazwyczajnego ale jadalne
Mogę Ciebie dać :)
Do Rarebita to tak jak kolega obok mówi, można dodać to i owo. Na ta grzankę akurat naładowali sera wiejskiego a potem żółtego na wierzch i zapiekli na grilu; w pakiecie był bekon ale podziękowała. Dla mnie, wielbicielki grzanek z serem od urodzenia, żadna nowość, ale że podobno specjał lokalny, to spróbowałam, co nie. Dobre, acz bez przesadnych fajerwerków.
to ja chce :)
slij na nina kropa mazur kropa miller malpa gmail.com tam nie mam quoty :)
Historia o sympatycznym młodzieńcu, który poderżnął gardło to jest to, ale zdecydowanie lepsza jest ta tabliczka po polsku;-P
Nie wierzysz w cuda?
Kilkadziesiąt lasek nie może się mylić.
Pierwsza fotografia jest czarująca!
W cuda nie bardzo, ale wierzę w siłę pozytywnego myślenia. Jak się czegoś naprawdę chce, to się to osiągnie. Chciałabym, żeby mi się chciało chcieć :)
Te laski to wyglądają jakby je jeden mnich wytwarzał hurtowo i tam podkładał.
Ale foty świetne. A nogę to może raczej włóż do jakiejś borowiny czy cóś
Może i tak było. Wcale bym się nie zdziwiła..
Nogę włożę do oleju musztardowego z czosnkiem, kazał mi pan Abdullah w sklepie z przyprawami z Azji. Pan Abdullah też jest z Azji, to musieć wie, co mówi.
Bardzo ładne zdjęcia – czy mogłabym wykorzystać je do pracy magisterskiej? (potrzebuję ciekawego ujęcia Holywell) Z podaniem strony, z której są zapożyczone, oczywiście.
Pozdrawiam.
Jak najbardziej. Fajnie, że się na coś przydadzą.
Dziękuję:))