drzewa cynamonowe

Bywa różnie, co nie.

Po przesadzeniu się z rodzimego gruntu na nowy, obcy, każdy emigrant musi znaleźć swój sposób na hodowanie nowych korzeni. U mnie korzenie rosną przez nogi. Schodziłam i zjeździłam Walię wszerz i wzdłuż, i chociaż nigdy nie będę ‚stąd’, to udało mi się nawiązać z tym krajem rodzaj związku partnerskiego opartego na zrozumieniu. Ja rozumiem kraj, a kraj pozwala mi się rozumieć. Mam sporo czułości do walijskiego krajobrazu, tak często smaganego podłymi okolicznościami pogody. Lubię język. I fakt, że gdziekolwiek się nie wybiorę, nie będzie tam tłumów. To ogromny plus Walii: nigdy nie została odkryta i zepsuta przez tę naprawdę masową turystykę (podejrzewam, że pogoda może mieć z tym coś wspólnego, hm). Łatwo tu znaleźć i zaadoptować ‚swoje’ miejsca, które z czasem mogą zastąpić te, które miało się kiedyś, w poprzednim życiu.

Najważniejsze, to znaleźć chwilę, żeby wpaść w jakąś kałużę, zjechać na tyłku z błotnistego pagórka, wypić herbatę pod drzewem. Złapać kilka minut zimowego słońca na twarzy. Odtruć codzienność. Ziemia, powietrze i słońce są wszędzie takie same (z tym słońcem to trochę poleciałam), i może nie trzeba trzymać się tak kurczowo wspomnień o Polsce, jak robi to wielu, ale tworzyć nowe, tutejsze. Tak jest po prostu łatwiej. Budować więzi. Safety net.

DSC_0017b

I tylko czasem myślę, że miło by było mieszkać gdzieś, gdzie słońce świeci cały rok a w donicach przed domem rosną drzewa cynamonowe. Albo pomarańczowe. Migdałowce. O.

62 uwagi do wpisu “drzewa cynamonowe

  1. Coś w tym jest, że im człowiek mniej wspomina swój stary kraj tym bardziej bliski jest mu ten nowy dom.

    Ja też czasem myślę, że fajnie by było usmażyć się w słoneczku czy zjeść cytrusa prosto z drzewka, ale jednak coś jest w tym brytyjskim deszczu, co sprawia, że człowiek tylko tutaj czuje się jak u siebie.

  2. warsztatmedialny

    Każda przeprowadzka wiąże się z koniecznością nowego zapuszczania korzeni. I to też jest piękne i chętnie się to wspomina. Pamiętam jak dziś pierwszy spacer po Nowym Targu, do którego właśnie się sprowadziłem. Zima, śnieg, cudowna aura. Nie da się zapomnieć. Ważne, by odczuwać to, co daje satysfakcję, a nie odgrzebywać wyłącznie tęsknotę.
    Dlatego każdy musi znaleźć swoją „chwilę, żeby wpaść w jakąś kałużę, zjechać na tyłku z błotnistego pagórka, wypić herbatę pod drzewem”.
    I będzie pięknie!

    1. To prawda, każda przeprowadzka jest trochę wyzwaniem, ale emigracja zewnętrzna wiąże się z dodatkowymi obciążeniami, które czynią ją dwa razy trudniejszą do ‚cieszenia się’ nią. Największym ciężarem jest bariera językowa, która praktycznie wyklucza jednostkę z włączenia się do życia nowego kraju i która dla niektórych jest nie do pokonania. I zostają się takie sierotki w połowie drogi Pomiędzy.

      1. warsztatmedialny

        Oczywiście, nie wątpię, że to dwie różne rzeczywistości i nie myślę porównywać emigracji z przeprowadzką. Ale ogromnie spodobało mi się to określenie z kałużą, pagórku i zjazdach na tyłku – to tak potrzebne każdemu. A w rozpamiętywaniu swoich niepowodzeń łatwo o tym zapomnieć. Trzeba jedynie w sobie coś z dziecka odnaleźć.

  3. Ola

    Mam wrazenie, ze masz zupelnie odmienne doswiadczenia od moich jesli chodzi o polska imigracje tutaj. Moze dlatego, ze ja znam tu bardzo niewielu Polakow, a ci, z ktorymi mam do czynienia, sa dosc mocno zasymilowani, najczesciej w zwiazkach z tubylcami. Ostatnio moj Anglik zaczal prace z innym Anglikiem, ktory jest zareczony z Polka, i tamten zadal mojemu pytanie: czy Twoja Polka tez ciagle wyciaga Cie „w teren”, duzo zwiedza i „zalicza” posiadlosci National Trust? Moj Anglik na to: Oczywiscie! I dogadaly sie chlopaki, ze to na pewno polska przypadlosc ;)

    A mnie do tego kraju nie przywiodly wzgledy ekonomiczne, tylko glebokie poczucie, ze wlasnie do tej kultury naleze, wiec staram sie tej kultury, historii i przyrody chlonac jak najwiecej.

    Pieknie piszesz Aniu o poznawaniu tej nowej krainy i zapuszczaniu korzeni, dla mnie to jest zupelnie naturalne.

    Nie wiem czy cukierpudell ironizuje czy nie, ale ja mam wrazenie, ze mnie tu lubia, po prostu wszyscy znani mi tu ludzie traktuja mnie jak czlowieka, a nie imigrantke. A egzemplarze pijace ocet (na schudniecie) to tylko w Polsce znalam :)

    Ja nie mam tych migdalowo-cynamonowych mysli. Owszem, czasem fajnie pojechac do takich krain na wakacje, ale od wczesnego nastolectwa jak zamknelam oczy i pomyslalam gdzie czuje sie jak u siebie, to byly to Wyspy, mimo ze przyjechalam tu dopiero w wieku 18 lat – i nie rozczarowalam sie wtedy, wrecz przeciwnie, poczulam sie wlasnie jakby tu bylo moje miejsce.

            1. Cukierpudel

              A, to przepraszam za malo precyzyjna uwage. Kilkanascie tysiecy rodakow, czuje sie jak tranzwestyta po operacji plci. Czesc osob spojzala rzeczywistosci w oczy, pozostala czesc jest jeszcze pod wplywem srodkow znieczulajacych.

    1. Olu, tu gdzie mieszkam, mamy masową emigrację głównie zarobkową. Mnóstwo ludzi przyjechało ‚zarobić i wrócić’, a nie asymilować się, uczyć języka czy poznawać kraj i jego kulturę. Problem w tym, że im dłużej zostają, tym trudniej wrócić; żyją więc wciąż jakby na pół gwizdka: niby tu, ale mentalnie w Polsce. Z dekoderami Polsatu. Często w świecie stereotypów, których nie mogą przełamać, bo nie mają jak.

      Oczywiście znam wiele przypadków totalnie zintegrowanych, ale funny enough to właśnie zazwyczaj kobiety w związkach z Walijczykami. Dobry romans niewątpliwie pomaga w integracji :)

      Cukierpudell myślę troszkę lubi prowokować.

      1. Cukierpudel

        I vice versa – czesc Brytyjczykow nie jest otwarta i konwersacja zamyka sie w sakramentalnym:
        – Where are you from ?
        – Where do you work ?
        – Is your family here?
        – Are you planning to go back to Poland ?

        1. Ola

          Ciezko mi uwierzyc jak rozne mamy doswiadczenia :) ja konwersuje za znajomymi i nowopoznanymi Brytyjczykami na naprawde rozne tematy: od technologii, przez seriale BBC, literature, podroze, po jedzenie – podobnie zreszta jak ze znajomymi Polakami. A jak ktos jest gburem to zostawiam go samemu sobie, bez wzgledu na narodowosc…

          1. Cukierpudel

            Tez mi ciezko uwierzyc. Byc moze jestes w jakiejs innej Angli/Walii, moze tej Eskimoskiej ? Oczywiscie, nie uslysze tego od znajomych, ba, nawet w pracy! W koncu kazdy smiejac sie, chcac czy nie chcac ukonczyl „diversity course”. Tylko ci z bardziej sztywnym kregoslupem moralnym powiedza przy herbatce, ze „troche za duzo Polakow tutaj”. Inna sprawa to ze byc kobieta z Polski w UK jest latwiej. Kobiety sa jednak inaczej traktowane.

            1. Ale co, myślisz, że Polacy by inaczej reagowali, gdyby do Polski nagle zjechało milion kogokolwiek, a brukowce ciągle grzmiały o inwazji, okradaniu ludzi z pracy i końcu uświęconego tradycjami narodu polskiego? O rany. Byłoby sześć razy gorzej, bo u nas nie ma PC.

              Ludzie często myślą stereotypami; stereotypy i nieufność zazwyczaj polegają w konfrontacji z indywidualnym człowiekiem. Z mojego osobistego doświadczenia wynika, że czasem trzeba po prostu wyciągnąć rękę, zamiast kłócić się, kto ma ją wyciągnąć pierwszy, my czy ‚tamci’.

              Nie wiem, czy kobiety są inaczej traktowane..? To ciekawe. A jeśli są, to z czego to wynika?

                1. Cukierpudel

                  Zaloze sie, nie patrzac w statystyki, ze odsetek Polek wychodzacych za maz za obcokrajowcow jest wiekszy niz Polakow zeniacych sie. Bede mial racje ?

  4. papuas

    Ty się integruj, twórz nowe wspomnienia, buduj więzi, ale od starego kraju i zostawionych tam ludzi się nie odcinaj. Niektórym może być przykro…

  5. Podoba mi się Twoje odtruwanie codzienności.
    Co do tęsknoty (którą też przeżyłam i przeżywam), to może noszenie miejsc w sobie zamiast za nimi tęsknić jest jakąś metodą?;-)
    pozdrawiam i zapraszam do mnie.

  6. Ja nie wiem co Ty tak narzekasz na tą pogodę walijską – ile razy chcemy jechac tdo Walii, tyle razy mamy slonce :-) (no dobra, jezdzimy tam raz do roku :-)

    My z podobnym stazem, tez mamy czulosci – w naszym wypadku – do Yorshire-owskiego jezyka i krajobrazu. Poza tym powiedzmy sobie szczerze – nie wyobrazamy sobie zycia bez owiec w sasiedztwie.
    No co by tu nie narzekac (bo rozowo przeciez nie jest, tylko zielono) to po tylu latach korzenie sie zapuszcza. I musi tu czlowieka cos trzymac poza praca, bo nie wybrazamy sobie aby byc gdziekolwiek poza domem rodzinnym tylko i wylacznie z powodow czysto zarobkowych przez ponad 9 lat !
    Nas najbardziej chyba trzyma to, czego wiekszosc znajomych Anglików wogole nie docenia: krajobraz, cudowne miejsca, góry, wybrzeże i widoki…. I kompletnie odludne miejsca, jeśli mamy ochotę gdzieś uciec. I czuje że Ty też tak masz :-)

  7. Cukierpudell:

    Serio sugerujesz, że posiadanie penisa dyskwalifikuje osobę społecznie i towarzysko?? Hm.

    Co do statystyk, to oczywiście masz rację. Ale może dzieje się tak, bo dziewczyny są zasadniczo bardziej otwarte na nowe i statystycznie lepiej mówią po angielsku (z moich obserwacji)? Ja nie wiem, czy faceci mają kompleksy, nie chce im się, nie wiem co decyduje o tym, że tak mało jest par mieszanych z Polakiem w roli głównej. Nie wierzę, że Brytyjki są aż tak nieatrakcyjne. Ty mi powiedz, czemu tak jest.

    Sorry za Brody’ego. Czy będzie jakimś pocieszeniem, jak powiem, że prawie przeżył?

    1. Cukierpudel

      Anna, przychodzi mi do glowy wiele powodow. To oczywiscie GRUBA generalizacja to co napisze, dlatego miej na uwadze, ze moge chciec po prostu kogos urazic…

      Wydaje mi sie ze duza czesc Polek wiazacych sie z Brytyjczykami ma straszne parcie na bycie z Brytyjczykiem (byle jakim). Czasami takie zwiazki byly bardzo szybciutko przypieczetowywane dzieckiem i zmiana statusu na samotna matke… No ale w Polsce tez tak moze byc, co nie ? W koncu lapanie faceta na dziecko jest sportem niebezpiecznym lecz znanym od wiekow. Wydaje mi sie rowniez, ze Polki w przeciwienstwie do swoich rodakow maja ta stara dobra szkole bycia gospodynia domowa i sa cieplymi kobietami, gdzie faceci oprocz tego ze pracuja maja stara szkole bycia trutniem. U Brytyjczykow jest to chyba wyrownane i obie plcie sa wyluzowane. Ponoc Polacy o siebie nie dbaja, ale nie wiem czy sie z tym zgodze. U swoich kolegow w pracy czesto widywalem zapuszczone dlugie brudne paznokcie, cuchnacy oddech, do dentysty chodza chyba glownie po to by cos wyrwac. Wydaje mi sie ze w Wielkiej Brytanii( Waljii ?) cebulowy czy czosnkowy oddech, jakos nie razi…? Moj kolega twierdzi, ze polacy sa zbyt konserwatywni w stosunku do przebojowych Brytyjczykow, ktorzy umieja wypic i sie zabawic. Wspomne, tylko, ze Polki uchodza za bardzo atrakcyjne. Wydaje mi sie, ze Polki (przynajmniej w Polsce) to w duzej mierze ksiezniczki i swiete krowy, gdzie Brytyjki wydaja mi sie bardziej normalne (mozna z nimi sie dogadac jak z normalnym czlowiekiem – mezczyzna). Niestety w Walii jest wg mnie mniejszy odsetek atrakcyjnych kobiet i tym samym wieksza konkurencja, widac to szczegolnie kiedy mija sie stacje Walijskie, wysiadasz w Birmingham, albo lecisz do Polski i zdajesz sobie sprawe, ze twoje wyobrazenie atrakcyjnej kobiety po prostu uleglo dewaluacji (na bezrybiu i rak ryba). Wracajac do tematu, na koniec, wydaje mi sie ze latwiej jest Brytyjczykowi „przygarnac” imigrantke niz Brytyjce wydac sie za Polaka.

      1. i jak to powiedzieć żeby nie generalizować?? Polscy mężczyźni spotykani w irlandii na lotnisku albo śmierdzą potem, albo wódką albo różne kompleksy zagłuszają przekleństwami głośnymi. To ci co latają ryanairem jak pekaesem do fabryki na nocną zmianę. Ci sami też oczekują od kobiety że będzie prała, sprzątała, gotowała. W czasie wolnym piją i oglądają polską telewizję. Nie wiedzą ile hrabstw jest w irlandii i poza Dublinem nic nie widzieli. I nie znają języka, nie potrafią się zasymilować. Kompleksy i wyobcowanie przykrywają wyśmiewając się ze swego nowego kraju i jego mieszkańców.
        Tyle generalizacji. Nie wszyscy są tacy (z czego osobiście się cieszę) Natomiast Irlandczycy i Anglicy, Walijczycy nie oczekują że kobieta będzie służącą na każde zawołanie, że będzie taka jak pan i władaca sobie życzy. A że problemu językowego nie ma to nie musi zachowywać się gburowato żeby pokryć swe kompleksy. Oczywiście teraz to była też generalizacja ale tak z grubsza wygląda porównanie polskich panów z innymi nacjami.

        1. Cukierpudel

          Bede powsciagliwy i nie powiem jakie reprezentantki „lepszej plci” sie widzialo w UK, ale takie typy mezczyzn co mowisz bywaja niestety… ;-)
          Oczywiscie nie chce tutaj generalizowac, no aaale , no wieeecie…od zarania dziejow kobiety podnosza swoj stan spoleczny, poprzez zwiazki z odpowiednimi mezczyznami ;-)

          Dooobra dziewczyny, bring it on !! :-D

        2. Cukierpudel

          A propos zapachow, taka mala anegdotka :-)…siedzialem po pracy na promenadzie i gdzies daleko miedzy spacerujacymi ludzmi dostrzeglem kobieca buzke, ktorej uroda jakos wydala mi sie z jakiegos powodu znajoma. No ale nie chcialem sie gapic, wiec siedze na lawce i patrze w morze. Niespodziewanie, ta panna staje przede mna wraz ze swoja kolezanka i pyta:
          – Do you mind if we sit here ?
          – Not at all… – zapewniam. No i panny siadaja.
          Nie mija 5 sekund jak jedna z nich mowi:
          – Ladnie pachnie, chyba na kogos czeka…
          W tym momencie, w mojej glowie robie taka mine -> :-D LOL!
          No ale zeby wykorzystac przewage taktyczna odwracam sie do nich i pytam wprost po Polsku:
          – Nie wiecie moze ktora jest godzina ?
          Niestety dziewcznyna nie jest jakos specjalnie speszona, lub dobrze to kryje, no i gadamy o duperelach… :-(

          A najlepszy numer byl chyba jak czekalem na pociag w Borth. Borth to taka miejscowosc z jedna ulica. Po jednej stronie jest morze, po drugiej otwarte pole, zwierzeta: jakies pare koni, osiolki, kosciol i daleko, daleko gory (pagorki?) Bardzo malownicze…
          Siedze na stacji, wieczor, robi sie mroczno, 5 osob w sumie razem ze mna….
          para Polakow, jakas pani, jakis pan i ja. Jakos tak sie zdarzylo, ze pan cos zaczal do mnie o pogodzie gadac, ja odpowiadam, ale drugim uchem slysze konwersacje tej pary dwojki mlodych ludzi, lub bardziej monolog panienki….
          – Wiesz co, jak wrocimy do domu to zrobie Ci tak dobrze jak wczoraj…
          – A potem zrobimy sobie dzidziusia ! Hi hi !
          – Dobrze, ze tutaj nikt nie rozumie polskiego …..
          W tym momencie wstaje i podnoszac reke do gory mowie: – Ja umiem! :-)
          No i nastala cisza, jedynie szum wiatru wpadajacego przez korytarz prowadzacy na peron.
          Poczulem sie troche zignorowany i odrzucony bo wydawalo mi sie, ze odsuneli sie ode mnie i upewnili, ze nie wsiade do tego samego wagonu zanim znikneli w drzwiach pociagu.

  8. joanna

    Aaaj, jakie drażliwe tematy… Anno, nie wyświetlają mi się polskie znaki, nawet teraz podczas pisania wyskakują mi puste miejsca zamiast liter. Co robić? Na komórze tak…

  9. Joanna: mi siem wyświetlają.. Drażliwe myślę tylko dlatego, że Polacy generalnie nie umieją rozmawiać i się wzajemnie nie słuchają.

    Cukierpudell: Osobiście myślę, że tu bardziej niż o parcie chodzi o fascynację odmiennością, chociaż zdarzyło mi się zaobserwować, że czasem związek z obcokrajowcem ma w sobie trochę szpanu, przynajmniej na początku. Znam kilka par mieszanych i żadna z nich nie spełnia kryteriów ‚zrobić dziecko złapać zagranicznego męża’, włączając mój własny przypadek. Ale nie wykluczam, że i tak się zdarza, chociaż Brytyjczyka nie ‚złapiesz’, jak on sam nie chce. Tutaj nie żenią się z obowiązku. Znam jednego pana z nieświeżym oddechem, ale ma biedaczek problemy trawienne, to się chyba nie liczy, czy liczy, hm. I do czego właściwie, bo się sama już zgubiłam.

      1. Myślę i myślę, i wciąż nie widzę związku między tym pytaniem a tematem rozmowy.. Jest jakiś?
        Fascynacja to za duże słowo. Lubię, tak. Trochę sięga.

        1. Cukierpudel

          „Myślę i myślę, i wciąż nie widzę związku między tym pytaniem a tematem rozmowy.. Jest jakiś?”

          Jest jakis temat (przewodni) rozmowy ? Czy jest jakis zwiazek ?

    1. joanna

      Tu się nie zgodzę, związki, uczucia, seks, ekonomia, duma narodowa, kasa, status – to jednak są dość delikatne kwestie, niezależnie czy jest się typu „Polak, który nie potrafi rozmawiać” czy „Polak, który rozmawia ze znajonymi na różne tematy” :)

      1. @joanna:
        oprocz kasy, ktora dla Amerykanow jest w istocie drazliwa i delikatna kwestia, o calej reszcie (przynajmniej w srodowisku, w ktorym ja zylam) rozmawialo sie bez problemow. Kalifornijczycy nie mieli zadnego problemu z powiedzeniem „yeah we so fucking damn here”….

          1. @joanna:
            wow, az musialam se wygooglac kto to :)
            Nie, ja zdecydowanie sie wsrod takich ludzi nie obracalam. Ale tez Kalifornia Polnocna i Poludniowa oraz Central Valley to sa uhm… bardzo rozne :)
            Ja zylam w polnocnej, a dokladnie Silicon Valley.

              1. @joanna:
                wbrew pozorom ma :)
                Niezbyt tam duzo „natywow” ale jednak sa :)
                I pamietaja zlote czasy przelomu lat 60-tych i 70-tych…i to, jak Kalifornia wygladala i jak sie tam zylo ZANIM wlazla z kopytami komercja hi-tech firm, startapow i wszystkich innych diablow iwanow…. SFO zwlaszcza bylo ponoc wtedy cudnym miastem :-/ — od jakiegos czasu zamienia sie w kolonie kasiasto-wypasionych geekow, bo tylko takich stac tam mieszkac :-/

    2. Oj jakie to prawdziwe. W Istocie, Polacy en mass nie umieja rozmawiac i nie umieja przyjac krytyki na klate. Na dodatek ogromna wiekszosc nadal widzi kobiety – nawet zawodowo i finansowo ustawione – jako matki dzieciom, co to beda dbac o ognisko, obiadki, porzadek i dzieciaki. Inne nacje (porownanie 13 lat Kalifornii i brytyjczykow-emigrantow tam, bo w GB nigdy nie mieszkalam) nie maja takiego parcia i co sie dziwic kobietom, ze wola zyc w zwiazku, w ktorym nie musza zasuwac na dwa etaty codzien i gdzie traktuje sie je bardziej jak ludzi a nie jak roboty domowo-kuchenne?

      1. He he, to prawda, nie mają parcia na udomowianie dam, ale na robienie czegokolwiek w domu też nie bardzo (nadal sobie słodko generalizujemy oczywiście). Czyli możesz się kobieciuniu cieszyć swoją wolnością, i nikt ci nie będzie mówił co masz robić, ani wciskał cię w role społeczne, ale jak chcesz mieć w domu względnie czysto to i tak se sama musisz posprzątać :D

        1. @Anna:
          No, cos w tym jest. Znaczy z tym sprzataniem. Ale mnie sie podoba podejscie, ze obie strony pracujace robia zrzute na sprzataczke :)
          Oraz, ze jak ja gotuje (a gotuje bo lubie dobrze zjesc i umiem i tyle :)) – to luby zmywa :) (on zdecydowanie preferuje taka kolejnosc a nie na odwrot :)))))
          Jakis podzial obowiazkow musi byc. I to jest ok. Nie ma tez w razie czego problemow z dzieleniem sie obowiazkami w opiece nad dzieckiem – w Polsce caly czas przewaza opcja, ze pieluchy i cala reszta to mamuska, bo „ona najlepiej sie dzieckiem potrafi zajac”….

          Generalnie jednak parcie na ustalone tradycja role spoleczne jest prawie nieistniejace w tzw. krajach zachodnich, i bardzo dobrze.

  10. faktycznie i południowa i północna Walia jest piękna, jednak to w tej dolnej tak non-stop pada , dosłownie prawie micro-klimat tak jak w Cumbrii. Myślę że miłosnych wojaży z Walijczykami czy Panami z Afryki nie ma co nawet poruszać, powiedzmy że nasze rodaczki czasami lubią poeksperymentować. Najgorsze jest to że wiele ludzi tu żyje którzy praktycznie w ogóle nie rozmawiają po angielsku do tego tak jak Pani piszę satelita cyfry od lat na ścianie i jest wesoło. Przyjeżdżając tu , myślę że każdy powinien za cel w pierwszej kolejności wybrać naukę języka bo to dzięki niemu można tu żyć hm…. przyzwoicie,normalnie, można integrować się z BRYTYJCZYKAMI a przede wszystkim poprzez lepszą znajomość języka staramy się / zdobywamy lepszą pracę. …. ahhh tutaj muszę dodać Pani z krainy deszczowców świetnie opisała z grubsza, zgeneralizowała PL Panów z innymi nacjami, naprawdę wypowiedź jest mega cool ale RyanAir już mogła zostawić w spokoju bo na snowboard do Krakowa lecę za 40F RETURN i zawsze staram się siedzieć obok wytapetowanej rodaczki tak więc przynajmniej potem czy wóda nie zalatuje :)

    1. Generalizowanie jest okropaśne i krzywdzące, wiadomo. To może od tej pory zamiast generalizować, będziemy ujednostkowiać. Jak dziś pamiętam tę jednostkę (zupełnie niereprezentatywną dla całości), która przed lotem z Berlina do Bristolu usiłowała uwieść mnie malowniczym wspomnieniem tego, jak tośmy się z kumplem, kurwa, najebali na tym lotnisku ostatnim razem i nikt się, kurwa, nie zorientował, a potem na wolnocłówce żeśmy jeszcze dokupili i dalej walili w samolocie. Dla rozszerzenia konwersacji pytam się pana (jednostkowego, niereprezentatywnego), co robi w czasie wolnym od pracy w fabryce, czy coś widział w tej Walii (pan jednostkowy w Newport mieszkał), czy gdzieś był, a pan (niereprezentatywny) mi na to, że nie, nigdzie nie był, bo co tu, kurwa, można oglądać na tym zadupiu, przecież tu nic nie ma. Potem spotkałam jeszcze kilka (hm) takich jednostek niereprezentatywnych, i pewnie mogłam, prawda, wysnuć okropną generalizację.. ale potem spotkałam kilka osób, które totalnie zaprzeczyły nachalnie formułującemu się w mojej głowie stereotypowi. Po obu stronach barykady, z resztą. W naturze jest na szczęście równowaga :)

      Niestety, bez generalizowania często trudno o wymianę poglądów.

    2. To sobie pogeneralizuję.
      Jak ktos w zyciu latal normalnymi liniami – np. Lufthansa, Swiss Air, Thai, Quantas, United (etc. itd. celowo pomijam Air France i British Airways bo z nimi zawsze jakies ciezkie przewaly mi sie zdarzaly) – to po zetknieciu z RyanAir ma ochote sobie rypnąć baranka w ścianę.
      Przy czym te linie wymienione powyzej wcale nie sa idealnie, O NIE.

      Oczywiscie, ceny ma RyanAir NAJNIZSZE – ale jak ktos lubi latac na dyszlu od furmanki i byc traktowanym jak dodatek do bagazu za jedyne 100 funtów mniej… well…. cóż tu więcej da się powiedzieć…

      1. Ola

        Drogi Futrzaku, doradz jak najwygodniej doleciec z Liverpoolu do Wroclawia liniami Swiss Air, Thai, Quantas, United albo i Lufthansa (z ktora mialam tyle przebojow ze chetnie nigdy wiecej bym nie leciala tymi liniami, ale co zrobie jak czasem polaczenia sa najwygodniejsze). Ooo, zadna z powyzszych linii nie pokusila sie o zrobienie takich polaczen? To chyba znaczy ze najbardziej szanuje mnie i moj czas Ryanair, co?

      2. Wszystko zależy od priorytetów. Leciałam w życiu ‚normalną’ linią, i było super, tak, elegancko, żarełko wliczone, telewizorek, piękne stewardessy. Ale wiesz co, zupełnie mi nie przeszkadza tanie latanie bez tych wszystkich luksusów, jesli oznacza to, że będę mogła wydać więcej kasy na inne fajniejsze sprawy jak już dotrę dokąd tam lecę. Prosta kalkulacja, za dwa miesiace lecę do PL za 80f return z Easyjetem. Mogłabym oczywiscie z PL LOT za prawie 500, ale jakoś.. :)

        1. Coz. Mnie zawsze wychodzilo, ze przelot tanimi liniami bedzie drozszy – moze dlatego, ze nigdy nie latalam na wekend na trasie GB-PL tylko z podreczna torebusia…
          Jesli sie ma cos wiecej niz to – ot chociazby juz laptop i glupia wieksza walizke – to za bagaz plus bilet wychodzi tyle, co zwykly przelot…(gdzie normalne linie pozwalaja miec jedna mala walizke podreczna i jedna checked-in wliczona w cene biletu).
          (LOTem nigdy nie latalam przez cale 20 lat – po prostu serwis maja kiepski a ceny z kosmosu).

          1. Checked-in walizka kosztuje w easyjet o ile dobrze pamiętam dodatkowe 50f. Drogo, ale nadal daleko do 500:) Fakt, najczęściej latam tylko z podręcznym, do którego można za darmo wsadzic 10kg. Na tydzień wystarcza.

            1. no i super podręczny i mała torbeczka wystarczają spokojnie na 10-14 dni, do Ryanair spokojnie można zabrać spory plecak gdzie mieści się bardzo ubrań a nawet spokojnie można wcisnąć buty snowboardowe do tego można mieć przy sobie drugą małą torebeczkę 20x20x35 więc czego chcieć wiecej , bilet RETURN między 40 a 80 funciaków z priority siedzeniem do tego tygodniowy parking w Birmingham to jakieś 25 funkiaków. Żyć nie umierać ;)

Dodaj odpowiedź do Anna Anuluj pisanie odpowiedzi