Bywa różnie, co nie. Czasem trzeba wyławiać zirytowanego robala z herbaty. Tłumaczyć zmęczonym nogom, że tu się nie ma co opierdalać, trzech latek nie mają, na rączki nie wezmę i nie, loda też nie kupimy. Czasem gałęź wyglądająca na pewniaka pęknie ci w dłoni i zjedziesz na dupsku kilka metrów w dół pagórka, ratując przede wszystkim jezusmaria! aparat; siłą rzeczy tu i ówdzie pojawi się siniak. Wdepniesz po kolano w sprytnie zakamuflowaną błotnistą maź. Te kilka mikrych niedogodności nie ma jednak znaczenia wobec tego, że przypadkiem wejdziesz do lasu akurat w tym miejscu, w którym ktoś zgubił szmaragdowe jeziorko z wodospadem i mini tamą. Napatoczysz się na polankę czerwoną od poziomek, zza krzaka skoczy ci do gardła wzruszeniem pole niebieskich dzwonków. Staniesz, co prawda tylko na sekundę, ale jednak, oko w oko z sarną. Na ramieniu usiądzie ci motyl. Ptaszory wczoraj dostały wiosennej głupawki; niesamowite operowe trele cichły tylko wtedy, kiedy z nieba dolatywał charakterystyczny odgłos polującej pustułki czy tam innego sokoła.
Mam szczęście, bo mieszkam praktycznie u wylotu kilku dolin, mój dom otaczają wzgórza. Brzmi to lepiej niż wygląda, głównie dlatego, że cały widok zasłaniają mi zaborczo drzewa, a od frontu mam główną drogę przelotową przez gęsto zamieszkałą Llynfi Valley. Ale wystaczy przejść na drugą stronę ulicy i jestem w lesie, mam do wyboru dwa rezerwaty oraz nieskończoną ilość przypadkowych ścieżek, na których tylko z rzadka można spotkać inną żywą duszę. Podjadę pięć minut wozem i mogę godzinami szlajać się po piaszczystych szlakach szczytami wzgórz. W dzień taki jak wczoraj, ze słońcem na twarzy, bryzą we włosach i gupią radością w sercu człowiek czuje się zupełnie jakby pojechał sobie gdzieś na fajne wakacje. Odrestaurowany, otrzepany z pajęczyn. Czasem mówię do Boskiego, który przecież nie ma pojęcia o tych sprawach, że o, tu to zupełnie jak w Bieszczadach, albo w Beskidach. Może mniej koloru, albo po prostu inny rodzaj koloru. Dla mnie najważniejszym zmysłem do przywoływania dobrych wspomnień jest zapach, i jak tak pachnie latem, słońcem i sosnami, to natychmiast przenoszę się na wakacje do babci, mam 10 lat i zaraz dostanę kogielmogiel. Z kakałem.
Spacerując po Walii rozumiem, dlaczego Tolkien ukochał sobie ten kraj i czerpał z niego tyle inspiracji w swoich książkach o Śródziemiu. W lasach często się natykam na ten specyficzny walijski mix przyrody i postindustrialu, jakieś porośnięte mchem schody do nikąd, fragmenty starych ceglanych murów, elementy konstrukcji przemysłowych zarośnięte krzakami, rozpadajacy się budynek, wszystko to stwarza atmosferę w której łatwo dać się ponieść fantazji, i wyobrazić sobie, jak wiele księżyców temu Elfy opuszczały tę krainę udając się do Białej Przystani, a ich eleganckie pałace rujnował upływ czasu i siła natury.
Tak więc, mili i drodzy, czy w Walii, czy gdziekolwiek indziej, idźcie i szwędajcie się wszyscy, bo nie ma to jak się zmęczyć, naładować akumulatory, przy okazji odkryć coś, co jest niewidoczne dla większości, zapomniane. I zawsze noście ze sobą termos z herbatą, choćby po to, żeby podtopić robala. Nie lubimy robala. Wszystko ci w ogrodzie zeżre, tylko chwasta nie ruszy. Zaraza i skaranieboskie, pani.
Tej bliskosci przyrody zazdroszcze… tu u mnie miasto-moloch a dookola nudna, plaska jak flaki z olejem pampa :-/
No ale nic, pracujemy nad tym, zeby pampe zamienic na cos bardziej atrakcyjnego, nie tracac przy tym ilosci slonecznych dni w roku :)
Co do robali: oj nie mow nic, wlasnie mi cos wp* ukochany krzaczek mięty oraz bazylie, pieczolowicie hodowane na patio. Szlag czlowieka trafic moze…
W zeszłym roku pomidorki zeżali, jabuszka zeżarli, wszystkie liście od kwiatków, a na koniec jeszcze cebulki z doniczek. To jest wojna, pani.
Hm.. i jak z tym walczyc, samemu nie wytrując się niechcący..?
Siłom i godnościom osobistom.
Kwiaty to pryskać, warzywka przestać uprawiać :/
Znow wedrujemy cieplym krajem :) U mnie tez pelna symbioza z wiosenna natura. A ta pogoda ma podobno jeszcze potrwac co najmniej dwa tygodnie… zycie jest piekne!
To super, powiedziała Ania z sarkazmem, jak zwykle akurat jak wyjeżdżam do Polski :)
Miałam te same myśli o Tolkienie, patrząc po raz pierwszy na Walię ze szczytu wzgórza :)
Pozdrawiam gorąco – nowa czytelniczka „zza granicy”
Hej hej, witaj, im wiecej nas piszacych babek zza granicy, tym lepiej, w piszacych babkach siła! Fajnie że się odezwałaś, dzięki.
Anno po raz kolejny piszę, że zazdraszczam! I to bardzo. Pikne fotosy. U nas w Krakowie już chyba wiosna i trzeba będzie się wybrać na jakiś spacer podkrakowskimi dolinkami.
Albo, na ten przykład, pójść na całość i skoczyć na dwa dni na przedturystyczne wiosenne Podhale.. :) och och.
A u mnie w Rabce przed oknem wyskoczył krokus, pies uwalił się po uszy w błocie gdzieś między Banią (taka góra jest), a Grzebieniem (też wzniesienie). Chce się wskoczyć po kolana do Poniczanki i wrzeszczeć w stronę schroniska na Luboniu – już idę! Normalka. Wiosna. Pod każdą szerokością geograficzną. Znak, że żyjemy!
Czepie sie, bo taka juz moja natura :)
No nie pod kazda szerokoscia geograficzna panie, nie. W takiej Kostaryce na ten przyklad albo Belize NI MA :) Caly rok tak samo, tropiki. W takiej Kalafiornii tyz w zasadzie nie ma – ot pora deszczowa jest i sucha :)))
no ale jak im sie sucha zmienia w deszczowa to osiagaja porownywalny stan radosnej gupawki, wiem bo widzialam w telewizorze, o!
Pięknie, bardzo pięknie… a tu okna myć trza na świętego Patryka, cała wieś się zmówiła i każdy mi opowiada o ich myciu… czyżby moje były najbrudniejsze we wsi, że mnie tak napominają??
Wojna ze ślimakami dopiero się zacznie, a ja nie popuszczę… Paskudy za płotem mają park nad rzeczka, a one do moich doniczek się lepią i na przykrości się narażają. Masochiści jacyś…
Ps. A gdzie zdjęcie Anny po kolana w błocie?
Dagmaro, a nie macie tam jakiegos pana od mycia okien? ;) U nas okna calej ulicy regularnie myje niejaki Gary :)
Oczywiście nie musze ich myć osobiście, mogę kogoś wynająć, jest sporo firm zajmujących się profesjonalnym czyszczeniem okien. Natomiast we wsi są głównie parterowe domy, a na parterze można umyć samemu ;)
U nas samodzielne umycie jest praktycznie niemozliwe jesli nie posiada sie wysokiej drabiny, bo okna otwieraja sie na zewnatrz… Ale ze Gary przychodzi co dwa tygodnie, to okna zawsze lsnia czystoscia ;)
W Irlandii też bez drabiny nie da się, bo okna otwierają się również na zewnątrz, natomiast te na parterze są nisko i spokojnie je myję bez użycia nawet krzesła. Mycie okien w naszym regionie przypada raz do roku przed Patrykiem, chyba, że ktoś ma większą potrzebę (ja swoję myję kilka razy w roku, ku uciesze całej okolicy). Mycie co dwa tygodnie to rozpusta, Irlandia nie Holandia ;)
Wyobrazam sobie te ciekawskie spojrzenia :) Tak, wszyscy Polacy twierdza, ze mycie co dwa tygodnie to rozpusta, ale to taka wypadkowa miedzy rzeczywista potrzeba a koniecznoscia utrzymania sie Gary’ego z tej pracy, przyjelismy to na klate ;)
Nie wiem, co myślą Polacy, w najbliższej okolicy nie ma żadnych innych poza mną. Swoją drogą musicie słabo mu płacić za jednorazowe mycie ;) Dziwnie pojęte miłosierdzie… Nie rozumiem dlaczego myje tylko na jednej ulicy i dlaczego to właśnie Wy macie się martwić o to, czy wyżyje z tego mycia… to jakaś akcja charytatywna?
Nie rozumiem Twojej agresji, chcialam uciac mila pogawedke. Wpisalas sie w trend znanych mi Polakow komentujacych zewnetrzne mycie okien co dwa tygodnie jako rozpuste, Anglikow to nie dziwi. Po prostu co dwa tygodnie przychodzi pan, ktory je myje w wiekszosci domow na mojej ulicy i nie tylko (nie dopytywalam ile ulic obstawia, pewnie wieksza czesc dzielnicy), i dostaje za to zaplate. To jego zrodlo utrzymania. Gdybym nie placila mu co dwa tygodnie to nie przychodzilby w ogole i sama musialabym sie o to mycie martwic. Ot, tyle.
To nie jest agresja, tylko zdrowy rozsądek. I nie chodzi o pieniądze, ale o zużywanie zasobów wody i niepotrzebne zatruwanie środowiska chemikaliami. Poza tym ja mieszkam w irlandzkiej wsi, nie w Anglii i nie mam potrzeby mycia okien częściej niż 3-4 razy w roku. Mamy bajecznie czyste powietrze.
Pomijając wszystko inne mój komentarz był skierowany do Anny, miał wymiar humorystyczny i jestem pewna, że adresatka będzie wiedziała, że w tym wcale nie chodzi o okna. Tobie, Olu, odpisałam, bo nauczono mnie odpowiadać na zadane pytania. A Annę wypada przeprosić za zajmowanie jej miejsca na blogu.
Idę myć te okna. Octem.
Pozdrawiam Ciebie i pana Gary’ego.
A po co myc okna? Ja tam wystarczajaco czesto zmieniam mieszkania, ze problem ow mnie nie dotyczy :)
Futrzaku! Świetny patent :D I jeszcze lepsze poczucie humoru! Dziękuję :)
W kwestii okien, to u mnie co 6 miesiecy albo i rzadziej. Eeeeej, chyba rzadziej, jak tak teraz o tym myślę :D Na szczęście często pada, a poza tym to mi szkoda życia. I jeszcze mam drabinowstręt. I wiem, o co chodzi ;) O ja, babeczki, właśnie wróciłam z włóczęgi, oprócz błękitnego nieba nic mi więcej… tzn. termos, tak, termos, termosu mi zabrakło, jak mogłam zapomnieć, cielę. Jest przecudnie; jak spałam, to Walię przenieśli do Hiszpanii.
Dagmara, gdzieś mam takie błotne, ale nie oddaje dobrze skali zjawiska bo sama robiłam z ręki, ale poszukam :)
Anno, poniosło mnie w tej dyskusji, jak głupia dałam się wciągnąć. Mój Mąż twierdzi, że mamy zaawansowany technologicznie system okien samooczyszczających się. Jak lunie… to po co myć? Nad Atlantykiem też bosko, słońce przypieka, pysk się cieszy, nic tylko położyć się na ławce i uciąć drzemkę. Wiosna, wiosna… wiosna, ach to Ty! Musiała Ci nieźle zaszumieć w głowie, że zapomniałaś termosu!
Twój maż wydaje się być madrym człowiekiem, czuję, że byśmy się dogadali. Dzisiaj termosu już nie zapomniałam; trzy godziny szlaju po wzgórzach ze słońcem na twarzy, poezja :)
Piękne zdjęcia jak zawsze! A czy zaporę udało Ci się zamknąć czy wrocić musisz z WD40?
Ani drgnęła, pani kochana. Ale planuję wrócić, tak:)
to pani kochana pamiętaj: WD40 takie duże można też kupić, tu w sklepie na rogu. I szpinak. Koniecznie. Przed, nie po lub w trakcie. Koniecznie.
Odstąp, szatanie. Zrobiłam sobie dzisiaj smoothie ze szpinaku na śniadanko, no i dopiero w pracy zorientowałam się, że te wszystkie spojrzenia w pociągu zawdzięczałam nie swojej nagle rozkwitłej urodzie, ale wielkiemu zielonemu kółku wokół ust.
buahaaaaa :)))) dobre, dobre :)
No nie wiem, czy takie dobre; z potencjalnego romansu z przystojniakiem wsiadajacym na następnej stacji to już raczej nic nie będzie :]
ciekawe jakie domysły commuterzy mieli próbując odgadnąć przyczynę tej zieleni :)
Kochana, przeleciały mi ciarki jak czytałam i patrzyłam na te foty.
Czyli słowem, osiągasz blogowe mistrzostwo!
A tak swoją drogą, w kwestii ciągot do natury, zdzierania butów po nierównej powierzchni i radości z promyków słońca i ptasich trelów to jesteśmy do siebie podobne. Oj, zrobiłabym z Tobą parę kilometrów!