Dzię dobry, zakrzyknęłam ze zduszonym entuzjazmem. Zduszonym głównie dlatego, że od kilku dni nad Brytanią zalega europejski smog (bynajmniej nie metafora wymyślona na użytek ostatnich debat politycznych nad brytyjskim członkostwem w Unii). Również dlatego, że jedna pani ma w zwyczaju w czwartki malować sobie w pociągu szpony; po tych kilku latach nie wiem, czy jeszcze umiem prawdziwie przeżyć czwartek bez wwiercającego się w mózg zapachu acetonu.
Trochę mnie przytłamsiło również niedzielne przedzieranie się przez góry i lasy w poszukiwaniu lokalnego Szmaragdowego Jeziora. Jezioro ostatecznie znalazłam, mimo, że zrobiłam wszystko co w mojej mocy, żeby nie znaleźć; włączając czterokilometrowy marsz w złym kierunku. Jestem bardzo dumna z faktu dotarcia bez większego wysiłku do jeziora; fakt dwukrotnego masażu serca w drodze powrotnej niech pokryje delikatna mgiełka zapomnienia. Jak również fakt, że od tamtej pory powłóczę prawą nogą, a lewa chodzi do tyłu. Ruch to zdrowie, wszyscy to wiedzą. A, no i o mało co nie usiadłam na żmiji, co szkoda, że nie usiadłam, bo nie każdy może się pochwalić tym, że usiadł na żmiji.
Zaś z okazji prima aprilisu sprzedałam współpracownikowi informację, że złożyłam wymówienie i oto radośnie zostawiam go z całym bajzlem. Tak się nakręciłam łżąc z przejęciem w żywe oczy, że sama uwierzyłam w to co mówię i poczułam się rewelacyjnie. Niestety na drugi dzień musiałam się poinformować, że to jednak żart był taki, i bardzo to przeżyłam.
I jeszcze zaczęłam pić na śniadanie smoothie ze szpinaku, i zaprawdę powiadam ci, jeśli też ci się to zdarza, koniecznie patrz w lustro zanim wyjdziesz z domu; w przeciwnym razie może się okazać, że wyglądasz jak ktoś, kto właśnie dokonał czynności lubieżnej na specyficznym fragmencie zielonego ufoludka.
Z kronikarskiego obowiązku zapodaję, że Szmaragdowe Jezioro jest do znalezienia w okolicach Port Talbot w południowej Walii; jakby ktoś chciał namiary, to chętnie wyślę na maila. I sorry za chaos tego wpisu. Mamy smog, przecież mówię.
No i najważniejsze: sezon na zimną shandy przywracającą pracę serca i krążenie w zmachanych nogach wędrowców uznajemy za otwarty. Ta-dah!
Jest smog ale jest też herbata. I nie każdy może się pochwalić, że prawie usiadł na żmij. Ja na ten przykład nawet taki „prawie” nie mogę się pochwalić bo taki jeden Patryk wygonił je kiedyś wszystkie podobno. On Walijczyk zresztą był, może stąd jego niechęć do żmij? Pewnie też kiedyś prawie usiadł!!
Kasiu, mam kolegę, który usilnie próbuje naprawić to, co Patryk popsuł i z wielką namiętnością oddaje się hodowli gadów wszelakich ;)
Matkobosko! poproś żeby trzymał się z dala od Dublina. Lepiej niech siedzi w pobliżu emerytowanych sędziów ;)
Wygonił do Anglii, wiem, bo widziałam w tv serial przyrodniczy Black Adder.
Ale, ale, to nie tylko europejski smog, bo zdaje się, że bez saharyjskiego piasku czy tam pyłu, żadnego smogu by nie było.
A u nas, nad polskim morzem, nie ma co prawda smogu od piasku, ale są za to kretyni. Kretynów charakteryzuje olewacki stosunek do otoczenia, dlatego w swoich małych, domowych piecykach palą czym popadnie: a to starymi meblami, a to butelkami (plastikowymi) po napojach, a to skarpetkami. Sądząc po woni, niektórzy też skunksami. Mamy więc smród i smog, ale nie mamy, niestety, takiego ładnego jeziorka. Najbliższe turkusowe jeziorko znajduje się w okolicach Międzyzdrojów.
też mieliście w Polsce saharyjski piasek??? My mieliśmy w Irlandii kilka dni temu. Autentycznie, ja na swoim samochodzie jak i wszyscy inni też, a nie parkowałam w okolicach plaży :)
Nie, do nas nie dociera, woli lecieć na zachód. :)
Jedno jest w Szczecinie, nawet sie nazywa ‚Szmaragdowe’.
U mnie we wsiuniu to butelkami pala już rzadko, ale za to wycinaja nielegalnie drzewa na potęgę. Skoro ‚niczyje’, to czemu nie ma być moje, co nie? Lasy dookoła łysieja aż przykro patrzeć.
Aniu, piękny ten wpis. Żmija i 4 km ekstra chyba pobiły kapiel po kolana w błocie i ślimaka w herbacie. Ach ta wiosna!
PS. Mnie się Twój wpis wcale chaotyczny nie wydaje :) Uwielbiam Twój styl komentowania rzeczywistości!!!
:) czasem czlowiek musi, inaczej sie udusi.. :)
Pikie zaiste :) Brawo Anno za samozaparcie , abyśmy mogli sycić oczy tym szmaragdem -my -bywa Kanapowcy czasem nie z wyboru ;)
a tak btw. czemu tam tak jakoś jesiennie ? zieleni niet jakby ;(
Życzę pięknych wędrówek po naszej Walii , i nie tylko:)
Pozdrawiam ciepło
Abo to jest tak, pani kochana: drzewa jeszcze łyse, wzgórza najczesciej też, zdjęcia wychodzą bezbarwne, robiąc krzywdę urodzie miejsca – to trzeba odrobine wintydżem podkolorować. Wintydż jest w moim fotoświecie obecnie niu seksi, ale nie ma obaw, przejdzie mi za jakiś czas, jak wszystko, może akurat na pełnie wiosny :) pozdr.
Swegom czasu szedl z Margam w strone Maesteg w celu nawiedzenia takiego podobnego jeziorka. Alem nie doszedl bo droog tam istny labirynt. W koncu ciemno sie zrobilo i odtrabiono odwrot. Nastepne natarcie w planach na lato.
A swoja droga gratuluje swietnego blogu, stronki. Bardzo przyjemna w odbiorze, super teksty i fotografie. Bede sledzil na bierzaco.
Pozdrawiam z Peny-Bont nad rzeka Ogmore.
Prawda, labirynt, a każda odnoga wiedzie do następnego.
Dzięki za dobre słowo i za to, że Ci się chciało napisać. Byłoby świetnie, jeśli miałbyś ochotę dzielić się takimi rekomendacjami, jak ta o wyspie; czasem jestem zupełnie wyprana z inspiracji i najczęściej takie rekomendacje radośnie wypróbowuję. Pozdrawiam.
A, że gdzie się w Szczecinie takie turkusowe uchowało?
We Zdrojach :)
http://pl.wikipedia.org/wiki/Jezioro_Szmaragdowe
łooo a ja całe życie w błąd wprowadzana wierzyłam, że to w Wapnicy to jedyne :) Widać jak mało wiem
No właśnie – w Zdrojach jest Szmaragdowe, a w Wapnicy Turkusowe. Tak dla odróżnienia chyba.