No więc, Yorkshire. Leży na dalekiej północy, jest największym hrabstwem w Anglii i zamieszkują je ludzie wymawiający tylko jedną – najczęściej środkową – sylabę w każdym słowie. Ich rozmowa przypomina mi szybkie odbijanie piłki tenisowej, ale niewykluczone, że to ja mam jakiś uszczerbek na słuchu. Wieść gminna niesie, że mieszkańcy Yorkshire uważają się za lepszych Anglików od reszty Anglików, swoje hrabstwo określają skromnie jako „god’s own county”, i najchętniej widzieliby je jako terytorium niepodległe. Najlepiej gdzieś przy Kanarach. Ile w tym prawdy, nie wiem, ale faktem jest, że właściwie każde hrabstwo w Anglii ma swoją specyfikę, akcent(y), produkty, historię, tradycje, wrogów i przyjaciół; zazwyczaj północ nie lubi południa, wschód zachodu a ludzie z Kornwalii nie lubią nikogo.
Bogatą historię Yorkshire widać np. w nazwach miejscowości. Rzymianie, Normanowie i Wikingowie pozostawili po sobie np. sympatyczne łamańce językowe w rodzaju Bramham cum Oglethorpe, Laughton-en-le-Morthen, Ouse, Appleton-le-Street czy Heckmondwike. Przez stulecia niesforne hrabstwo wplątywało się w coraz to nowe polityczno-religijne afery, włączając przegraną z kretesem ‚Wojnę Róż‚, oraz rewolucję przemysłową. Ślady tych wydarzeń są łatwe do wypatrzenia; Anglia żyje otoczona swoją historią, czasem tylko zamykając ją w muzeach ze zbójeckimi cenami wstępu.
Przejazd przez Yorkshire przypomina trochę przejazd przez Belgię. Ciągnące się w nieskończoność proste drogi otaczają wielkie otwarte przestrzenie ubarwione w tej chwili kwitnącym masowo rzepakiem; co jakiś czas na drogę wyskoczy jakąś ubożuchna wiesiunia z boarding school dla nizin społecznych* (sarkazm taki). Hrabstwo posiada w swoich granicach aż dwa i pół parku narodowego, rozliczne rezerwaty i inne strefy ochrony krajobrazu oraz efektowne wybrzeże morza Północnego. Posiada też, o zgrozo, Yorkshire curd tarts, czyli babeczki, które smakują jak połączenie polskiego sernika z kremem brulee. Dwa inne typowe ciasteczka z regionu to h’eccles cake i Bakewell tart, moim zdaniem nie tak pyszowate jak curd tart, curd tart, you’re my curd tart (na melodię Sex Bomb), ale też zdecydowanie warte przetestowania.
Głównym miastem hrabstwa jest słynny York. Skoro słynny, to oczywiście oblepiony turystami. Moja cierpliwość do tłumów jest tylko nieznacznie większa od cierpliwości do zakupów; obie zamykają się w jakichś 40 minutach. Chciałabym mieć możliwość powłóczenia się po ulicach Yorku o piątej rano albo w nocy; można tam wypatrzeć tyle uroczych starych detali, zwłaszcza w The Shambles, świetnie zachowanej średniowiecznej ulicy (a raczej całej dzielnicy). Katedra w Yorku (Minster) oczywiście, tak; nie żebym namawiała do złego, ale wślizgnięcie się tylnym wejściem oszczędzi ci dychę. Ja w ogóle jestem zadeklarowanym przeciwnikiem rip-off’u (oskubywania konsumenta z kasy) i walczę z nim wszelkimi dostępnymi metodami, np. tresspassingiem albo omijaniem szerokim łukiem. Polecam.
W Yorku mają też ciekawe muzeum kolei, National Railway Museum, w którym można sobie np. obejrzeć najszybszy pociąg na świecie, japoński ‚bullet’, czyli ‚pocisk’. Dla mnie bullet już na zawsze pozostanie wspomnieniem traumatycznym; to w nim pieprznął mi o podłogę ukochany obiektyw, Sigma 10-20mm, wart więcej niż większość moich pozostałych aktywów razem wziętych. Huk, szkło; prawie sama grzmotnęłam o tę cholerną podłogę. Na szczęście jakimś nieprawdopodobnym cudem obiektyw działa, a stłukł się tylko filtr UV. Japońska technologia..
Więcej o tym, co Tygryski NAPRAWDĘ lubią w Yorkshire następnym razem.
Dodam tylko, że najlepszym i najtańszym sposobem parkowania w Yorku jest Park and Ride. Jest chyba z pięć albo sześć różnych parkingów, a autobusy kursują co 10-15 minut.
* Dla tych, co nie wiedzą, brytyjskie boarding schools to ekskluzywne płatne szkoły z internatem, do których wysyła się dziecioki z rozdziałem na płeć już w wieku 3-4 lat; wracają do domu tylko na wakacje. Vide organizacja Hogwartu. Szkoły są najczęściej lokowane poza miastami, w ‚dobrym’ sąsiedztwie i uważane są za najlepszą inwestycję w przyszłość dziecka. Poziom kształcenia i wpajana dyscyplina, a także zawierane przyjaźnie i wyrabiane koneksje czynią przyszłość ucznia przewidywalnie promienną. Jedną z najsłynniejszych szkół boardingowych jest Eton, którą ukończył m.in. premier Cameron czy książę William. Czaisz, o co w tym wszystkim chodzi. To kraj który tak naprawdę nigdy nie miał rewolucji społecznej na miarę francuskiej i pozostaje w dużym stopniu organizmem klasowym.
No niesamowite. Upadl obiektyw na posadzke i rozbil sie tylko filtr? Jestem pod wrazeniem.
Boarding schools zawsze mnie fascynowaly. Ciekawe, jaki maja tam program nauczania. Oraz jakie manu w stolowkach :)
I jak to sie ma do szkol publicznych.
Oraz oczywiscie w tym miejscu usmiech wypelza na ust maliny jak sobie przypominam awanture w Polsce o obnizenie wieku szkolnego do 6 lat…
.. oraz jakie sa kryteria przyjmowania. Ja rzucilam, ze kasa, na co moj chlop ze wszystko zalezy od tego z jakiej rodziny jest dziecko.
Z przyczyn oczywistych nie wiem :) ale obstawiałabym, że kiedyś pochodzenie i kasa, dzisiaj pewnie głównie kasa. Klasa średnia się rozwinęła szaleńczo, do tego doszli ambitni emigranci zza oceanu, tyrający w swoich minidelikatesach 24/7 żeby dziecioka wyszkolić na lekarza.. podobno wciąż jest w tych szkołach mnóstwo snobizmu i nie każde dziecko jest w stanie temu sprostać. Ale jak wytrzyma, to przyszłość podobno ma właściwie zapewnioną.
Kasa, kasa. Owszem, funkcjonuja tu stypendia socjalne, dzieki ktorym dziecko z ubozszej rodziny moze dostac sie do szkoly prywatnej (public ;)) – dzieki wynikom w nauce/zdanym egzaminom wstepnym itp, ale znam tylko przypadki uczeszczajace do takich szkol bez internatu. Mysle, ze koszt internatu jest zbyt wielki na mozliwosci takich stypendiow, zwlaszcza w tych najbardziej popularnych, najdrozszych szkolach, gdzie semestr kosztuje kilkadziesiat tysiecy funtow.
Natomiast kasa zalatwi wszystko, nuworyszy tam nie brakuje.
Niestety sama kasa na dobrą boarding school nie wystarczy. Najlepsze szkoły dbają o swoje miejsce w rankingach, a chętnych mają tylu, że mogą naprawdę przebierać. Podstawą jest egzamin z matematyki, angielskiego* oraz dotychczasowe świadectwa z poprzednich szkół. Wielkie znaczenie mają zainteresowania o których mocno wypytują podczas „interview”. Szkoły kończą się maturą międzynarodową (IB) lub angielską. Jako ciekawostka: w mojej szkole, zaliczanej do ścisłego Topu jest całkiem niemało Polaków. W większości jednak dostaliśmy się tutaj w wieku 14-16 lat.
*Angielski jest oceniany na egzaminach wstępnych nie tylko wg stopnia komunikatywności; wymagany jest poziom wysławiania zbliżony do akademickiego. Gdyby ktoś wygrał miliony i natywnie posługiwał się tylko potocznym/prostym angielskim, miałby problemy z dostaniem się do dobrej szkoły. Dlatego, nie piszcie, że wystarczy tylko kasa.
Czytaliśmy z zaciekawieniem, fajnie spojrzeć na swoje podwórko oczami kogoś spoza Yorkshire :-) Tylne drzwi wyprobujemy bo mamy podobna filozofię odnośnie rip offu. Jeśli mowa o Yorkshire custard tart to ostatnio poznaliśmy jego portugalski odpowiednik zwany pastel de nata. Oba niebo w gębie !
Może się zdarzyć, że będę miała do Ciebie prośbę w sprawie pośrednictwa w sprzedaży wysyłkowej… :D
Lokalny patriotyzm nie pozwala mi przemilczeć.ze Bakewell Tart pochodzi z Derbyshire, które jest równie urocze jak Yorkshire a bliższe memu sercu :)
Tak coś mi tego… ale wrzuciłam do jedego worka chyba głównie dlatego, że tu u nas się tych ciastek prawie nie spotyka, curd tart w ogóle. Derbyshire naskrobałam na karteluszku na przyszłość :)
Gorąco polecam bo jest gdzie się poszwędać – http://www.visitpeakdistrict.com. Chętnie podzielę się subiektywną listą miejsc do odwiedzenia w rewanżu za wszystkie praktyczne porady walijskie i nie tylko z Twojego bloga :).
Uwielbiam rekomendacje i zawsze wypróbowuję, a Peak District pnie się do góry na mojej liście sukcesywnie od jakichś 4 lat, już dobija do czołówki.. Więc pisz pisz co ja tam absolutnie powinnam zrobić, a ja to absolutnie zrobię :)
Podlaczam sie do prosby, ja tez chetnie przeczytam taka liste, moze w tym roku sie tam wybierzemy :)
Heh, widze, ze sprawa Bakewell tart zostala juz wyjasniona, to ja jeszcze nadmienie, ze h’eccles cakes to jakas bardzo prywatna inicjatywa i wariacja na temat bardzo znanych eccles cakes pochodzacych z Eccles kolo Manchesteru. Mniam.
Yorkshire uwielbiam, to chyba moje ulubione dotyczczas odwiedzone hrabstwo, jest tam wszystko czego mi potrzeba: wrzosowiska, sielskie wioseczki, owce i kamienne murki, morze… Ech, trzeba sie wybrac znowu, dobrze ze nie mam daleko ;)
Ufff.. :]
Niestety, przepędziliśmy przez Yorkshire z prędkością światła. Chciałabym tam wrócić na dłużej, ale to kawał drogi ode mnie. Strasznie się męczę w samochodzie, nuda autostrad mnie wykańcza, 4 godziny tego to ja mogę tylko od czasu do czasu i pod warunkiem, że mam co jeść. W rezultacie po dojechaniu na miejsce zwykle wytaczam się z siedzenia, co nie jest dobre, rozumiesz.
No i teraz nie wiedzieć. Kusisz bardziej miejscem czy babeczkami??? Pomyślę o tym jutro ;)
A to już kochanieńka zależy od wyznawanych priorytetów :)
Anno uwielbiam Cię!!! A na boarding school zbieram (albo poszukam sobie drugiego męża księcia) i już Brzdąca nią straszę ;0
York jest the best w nidzielę o 7 rano.
Nie żebym nie życzyła Brzdącowi w życiu jak najlepiej, ale odesłałabyś ode swego boku takiego trzy-czterolatka..? :)
Nieeee, to tylko taki straszak po prostu ;)
uważaj, bo Ci kiedyś powie: no to dawaj, dawaj, od kiedy ta szkoła.. :D
Na pewno tak będzie :)
Mniam, ale kulinarna wycieczka… Olej rzepakowy, Rzeźnicka (ciekawe, czy są tam do dziś sklepy mięsne?), tarty… Chyba upiekę Bakewell tart, bo nieoszukana jest pyszna :)
Mój angielski kolega (ten od filiżanek) jest absolwentem takiej szkoły. Zanim do niej trafił uczył się w prywatnej szkole prowadzonej przez zakonnice, które przywiązywały mu lewą rękę do krzesła w celu oduczenia go bycia mańkutem ;) Nie oduczyły :) Boarding school dobrze wspomina, choć mnie opis tej szkoły odrzucił…
Pozdrawiam i czekam drugą część relacji!
Nie przecenisz dobrej edukacji katolickiej :)
Widziałam jeden sklep sprzedający turystom mydło i powidło i wędliny, ale nie wiem, czy to się liczy, hm. Może były inne, ale nie widziałam bo mi morze ludzi zasłaniało. Natomiast przypadkiem w drodze do domu zajechaliśmy do miejscowości o wdzięcznej nazwie Leominster i tam przypadkiem napatoczyłam się na taką wąziutką uliczkę Rzeźnicką z hakami na ścianach, o której nie tylko nie wspomina żaden przewodnik, ale najwyraźniej i miejscowi zapomnieli. A obok była następna, Krawiecka. I nikt, rozumiesz, pies z kulawą nogą.. :) Marketing to potęgą.
Upiecz Yorkshire curd tart..
A tu uproszczony przepis ;) http://zmyslywkuchni.blogspot.co.uk/2014/02/tradycyjna-tarta-z-yorkshire-wersja-z.html
o, ja.. chyba spędzę dłuższą chwilę na tej stronce.
Oj, to chcę do Leominster.. :D
Ola podrzuciła link do bardzo fajnego bloga. Karolina jest swieżo upieczoną mamą, więc chwilowo nic nowego nie zamieszcza, ale w archiwach pełno u niej przebojowych przepisów. Skoro już masz przepis na Yorkshire curd tart… to postaram się niedługo upiec Bakewell, żebyś miała do kompletu :D Nie ukrywam, że po prostu bakewell tart potrafię upiec, a o Yorkshire curd tart wczoraj po raz pierwszy usłyszałam… tzn. przeczytałam… u Ciebie ;)
So smart… yorkshire tart. Podobno najsympatyczniejsi Angole wlasnie tam sa.
Film polski „Summer of love” tez tam sie dzial, ten akcent…
Co do wpisu o edukacji, znowu masz racje ale to sa klimaty strefy wyzszej wielkiego Srata, ktorzy potem programuja proli i siebie nawzajem.
Tak ogolnie to tekst pistolsow o krolowej Elce dla mnie ciagle aktualny.
Świetnie ujęty przekrój regionu i miasta. Co do tych szkół, jedna mieści się chyba z 1,5 mili ode mnie. Bywam tam od czasu do czasu służbowo. Straszne miejsce, snobizm unosi się oparami w powietrzu. Bachory traktują mnie grzecznie, ale tonem głosu i sposobem gestów na każdym kroku okazują lekceważenie. Zawsze. I nie ważne skąd pochodzą, a jest tam przekrój dość bogaty bo i z Japonii, Rosji, Indii no i Brytyjczycy oczywiście. Bogactwo kipi zewsząd.