Dużo ostatnio o Grecji dookoła. Tymczasem u nas piękny weekend, zimowe słońce droczy się ze mną rozświetlając całe wnętrze domu. A ja nie mogę się nigdzie wyrwać, bo przez ostatnie dwa miesiące wszyscy na mnie kichali, więc wreszcie padłam. Sączę wściekle szesnasty kubek herbaty z sokiem z malin i czytam książkę o szpiegach. Terroryści spiskują, trup się ściele, bohaterski polski wywiad kolejny raz ratuje świat od zagłady. Zupełnie jak w telewizorze: ISIS to, imigranci tamto, Putin sramto, a koleś z miasteczka obok zatłukł żonę. Nie ogarniam, nawet nie życzę sobie ogarnąć. W głowie mam dziś tylko dwa wspomnienia z jednej wyspy. Słodka, gorąca i gęsta jak lawa kawa po grecku nad brzegiem lazurowego morza; morze leniwie opłukuje białe kamyki plaży. Od strony niedużego ogrodu dolatuje zapach kwitnącego tymianku. Ta kawa, przypalana kilka sekund w cynowym garnuszku, nie do podrobienia. To jedno. Drugie to z drogi na lotnisko. Dwie godziny jeszcze mamy, nie spieszmy się. Zatrzymajmy się na tym parkingu, patrz, wygląda na gaj oliwny. Próbuję wydłużyć każdą z tych ostatnich minut jakby była z gumy. Jeszcze przecież tu jestem. Lekka bryza przynosi zapach śródziemnomorskiej wiosny, porusza gałązkami oliwnymi; słońce wkrada się do wnętrza samochodu i otula mnie łagodnie. Przysypiam w stanie absolutnej błogości. W półśnie robię zdjęcie, żeby zapamiętać. Gdzieś przepadło. Ale i tak nie mogłabym zapomnieć.
Takie skradzione chwile sprawiają, że pod całą męczącą agresją świata i głupotą ludzką ciągle jeszcze można dostrzec bezpretensjonalną prostą i bezcenną urodę życia. Jeszcze tu jest, jeszcze wszystkiego nie spieprzyliśmy.
Niekwestionowana zwycięzca w kategorii ‚ławka z widokiem’. Southerndown, południowa Walia.
chętnie by się posiedziało:) A u mnie w ten weekend główna myśl to gdzie znowu wypruć i czy w nowej pracy dadzą jakiekolwiek wolne, bo „nowa” i na „próbnym”. I się Panno Droga zastanawiałam, czy w marcu Walia może? A nie za zimno? Opyla się na sam weekend? A jak nie w marcu, to kiedy jak się pracuje pon-pt i w weekendy gra? Oglądam te foty Twoje i aż się rwą cztery litery, żeby też wziąć kubek, książkę i posiedzieć przy takich widoczkach. Proszę o więcej i zapraszam do siebie na wordpress, bo się z blogspota przeniosłam (chyba to dobrze, nie wiadomo). Jak odmóżdżę mózg, to zacznę też może i pisać więcej… Pozdro poniedziałkowe z płyty Rynku Głównego w Kraku!
hmmm pogoda w Walii jest mniej nieprzewidywalna niz jeszcze kilka lat temu, ale marzec to nie wiem.. zimno to u nas praktycznie rzadko kiedy jest (w sensie: jebencko zimno), ale za to szaro i mokro dosc czesto. Powiedzialabym, ze maj, lipiec i wrzesień sa najpewniejsze. Serdecznie pozdrawiam plyte Rynku Glownego:)
no to rozważam pewnie najprędzej wrzesień, jakoś mam szczęście do jesieni w UK :)
Ech, jak znajdę gdzieś w czeluściach dysku zdjęcia z ławki z widokiem na opactwo w Tintern to się też pochwalę.
Poprosze:) bardzo tam ładnie.
wszystkiego nie spieprzylismy bo gdy jedni spieprzaja cos, inni w tym czasie cos naprawiaja.
Przez kilka lat mieszkalam w 20 minutowej odleglosci od laweczki z takim widokiem.. Nie dziwi sie chyba ze niemal codziennie tamtedy wedrowalam…
Ty i ja jesteśmy jednej krwi :)
Powróciwszy z weekendu spędzonego w Snowdonii mogę tylko przytaknąć tytułowi posta.
och, zazdraszczam. A śnieg byli??
Był! Tylko od pewnej wysokości w górę, ale był.
Jeszcze nie…ale determinacja działania pozwala przewidzieć proporcjonalny wprost czas tego ” dalszego spieprzania”…i to jest smutne…a takie laweczki to za chwile tylko w rezerwatach i na zapisy…platne…