Postanowiłam nie iść do pracy. Taki niespodziewany dzień wolny; skradziony czas tylko dla siebie. Czas, w którym powinnam być gdzieś indziej, robiąc Obowiązek, ale zrobiłam codzienność w konia i jestem – no właśnie.
Ułożyłam Zuchwały Plan. Tour de Maesteg*. Natychmiast zaczęłam wdrażać w życie. O’matkobosko.
Widzisz, tę górkę, tam, o, z tym długim na tysiąc kilometrów katorżniczym podjazdem z licznymi dziurami? I to stworzenie, zgięte wpół, zawieszone na kierownicy, z sercem wyskakującym uszami? Co rusz wpadające kołem w dziurę? Z potem zalewającym oczy, omdlałymi łydkami? To ja. Pomachałabym ci, ale nie dam rady.
Nic z tego. Zsiadam. Ruszam. Powoli. Pcham przed sobą rower jak lodołamacz. Z daleka na pewno wyglądam jak Syzyf w zielonej kamizelce odblaskowej. Albo wiadomy żuk popychający wiadomą kulkę, z uporem, niezłomnie, do celu.
Nadludzkim wysiłkiem woli osiągam szczyt. Ale jeśli myślisz, że z tego szczytu to teraz już tylko popędzić w dół, z wiatrem we włosach i pieśnią na ustach – jesteś w błędzie. Górki w tej okolicy przypominają leniwe morskie fale; to taki morderczy system, nastawiony na jak największą liczbę moralnych i fizycznych ofiar wśród cyklistów. Kto jeździ, ten wie, że nie krótki intensywny podjazd odbiera cykliście chęć do życia, ale właśnie taka długa, łagodna, niekończąca się perfidna udręka.
Na szczęście nawet najbardziej mordercze podjazdy kiedyś się kończą. I wtedy można skupiać się już tylko na słońcu, intensywnie rozmrażającym kałuże. Na panoramie Llynfi Valley zanurzonej w porannej ciszy. Szumiących delikatnie drzewach. Szmaragdowym stawie ukrytym w lesie. Można pogadać ze świeżo zaprzyjaźnionym Rudym, pooglądać goniące się po całym niebie rozamorowane pustułki. To lubimy. Nawiasem mówiąc, nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek użyję tego wtłukiwanego nam do głowy w podstawówce wyjątku: ‚pustułka’. Musiałam dopiero wyjechać do Walii. Dla tych, którzy nie wiedzą, legendarna ‚wyjątkowa’ pustułka to ta sympatyczna ptaszka poniżej.
A na deser, proszę bardzo, z okazji Dnia Naleśnika – naleśnik. Rezultat niestety taki sam jak w zeszłym roku, ale nie upadam na duchu.
* taki miasteczek w środku jednej malowniczej doliny o częściowo podłej reputacji, częściowo zasłużonej. Otoczony morderczymi pagórkami.
masz złą patelnię moja droga :) na takiej to ci w życiu naleśnik nie wyjdzie :D
teflonik nie?? my world came crushing down :)
słowo na niedzielę i resztę życia: dwustronna patelnia do naleśników :)
Moja wyobraźnia pracuje jak szalona, ale mimo to nie umiem dojść do ładu z pojęciem dwustronnej patelni.. :]
To takie jak do tart: patelnia, ktora ma „przykrywke” w postaci drugiej patelni i zamiast przewracac to po prostu zakrywasz i siup – wywracasz gorna patelnie na dol i stawiasz na ogien :)
E tam, mi normalnie na teflonie wychodza. Wpadnij, to Cie naucze :*
..a gdzie Ty mieszkasz dziewczynko, bo nie moge sobie przypomniec.. :*
Uwielbiam cię czytać Aniu
Dzięki za dobre słowo.
Jak tylko śnieg stopnieje ruszę za Twoim przykładem. Póki co – na narty!
co to jest śnieg??
W mojej okolicy też powoli zapominamy co to jest śnieg :)
Piękna wycieczka, a ptactwo zapozowało rewelacyjnie :)
Ptactwo chyba się nie spodziewało żadnego ludzkiego towarzystwa. Z zaskoczenia zapomnieli pouciekać :)
O rany, toż w Walii już wiosna jest! Natchnęłaś mnie, jutro lecę zobaczyć jak tam moje lasy trójmiejskie, może też spotkam jakąś pustułkę. Albo gżegżółkę.
No właśnie. Starawa już jestem, ale do dziś nie mam pojęcia, co to właściwie jest gżegżółka.. może nawet spotkałam i nie poznałam, co za przygnębiająca wizja..
Taki tam spokoj, cisza i przyroda…zarąbiste….
A z nalesnikami to jest sprawa przereklamowana. Kto powiedzial, ze nalesnik zle przewrocony jest gorszy? jak w niego naćkać dzemu to tez dobrze smakuje :)
A tak poza tym zauwaz, jak to robia profesjonalisci: maja taka malutka elektryczna kuchenke z blacikiem, mloteczkiem ciasto rozsmarowuja a potem palcyma zdejmuja z tego blaciku i sruuuut na druga strone. No TAK to i ja potrafie!!!
Pozostaje mi zakup kuchenki z blacikiem.. albo profesjonalisty.. mmm..
Porównuje to moje miłe sercu zadupie z tym zdjęciem plaży u Ciebie, trudno chyba o większą różnicę :]
Ha ha, na szczescie ja nie mam zamiaru sie udawac na tą plaze w sezonie :)
Przemysliwamy czy czasem nie udac sie tam mocno poza sezonem – np. takie Punta del Este to jest od kwietnia do listopada zadupie swiata, tylko 10 tys ludzi tam mieszka i psy tyłkami szczekaja, a wiatr od oceanu duje. I klawo :)))
Jam do miast i tłumów niestworzona :)
Przez chwile myslalam, nie wiem czemu, że napiszesz ‚przemyśliwamy czy czasem nie skoczyc na wakacje do Walii’ i juz chcialam zaoferować łóżko i trzy posiłki :)
Ha, trzymam za slowo! Jak tylko uda mi sie wakacje jakos wychachmecic no i te kurka bilety…
Propozycja jest jak najbardziej serio. Do tego dorzucam jeszcze osobistą przewodniczkę :)
Oj aż mnie natchnelas, musze i ja udać się na takie wagary :)
Koniecznie. Oczyszcza umysł, regeneruje postrzeganie świata, nastraja życzliwie, przynajmniej mnie :)
Jesteśmy kołkiem podróżniczym z Kowal. W tym roku planujemy wyjechać do Walii. W poszukiwaniu informacji znaleźliśmy Pani blog. Czy mogła by nam Pani udzielić kilku rad i informacji. Jesteśmy ciekawi czy jest możliwość zanocowania tam na jakimś polu namiotowym, czy są tam jakieś miejsca do zwiedzania i czy jest sens jechać Megabusem do Pembrokeshire? Z góry dziękujemy za odpowiedź. Pozdrawiamy.
Witam, jeśli możesz, to napisz do mnie na annawwalii@op.pl i podaj trochę więcej szczegółów odnośnie waszych planów, postaram się coś wam podpowiedzieć (jakoś w okolicach weekendu). Pozdrawiam.
warto było się pomęczyć, choćby dla tych ptaków. Piękne naleśniki robisz ;-P
Nieskromnie przyznam, że jestem mistrzuniem w podrzucaniu i odwracaniu naleśników, ale haniebnie nie zobiłam naleśników w Pancake Day, bo zabrakło mi jajek. Urok życia na odludziu…
W dzieciństwie miałam serię pocztówek z ptakami i moim ulubionym była właśnie pustułka. Trzeba było widzieć moją minę, kiedy ją wreszcie zobaczyłam kilka miesięcy temu, przyczajoną na słupie :D ach.. piękne uczucie :)
prawda?? mała rzecz, a cieszy.
Nikt tam kurów nie ma na tym odludziu? moja sąsiadka ostatnio kupiła dwie i trzyma w ogrodzie. musze sie blizej przyjrzec sytuacji, może warto się zaprzyjaźnić.. :)
Taki skradziony czas to nierzadko wyjątkowe chwile. Co udowadniasz niniejszym wpisem :)