Good morning! – oznajmia radośnie z naciskiem na prześwietną jakość poranka Pan Biletowy – bileciki ze słonecznego T. proszę! Zziębnięci pasażerowie patrzą na Pana Biletowego szeroko otwartymi oczami. Ten i ów próbuje przeniknąć wzrokiem warstwę zaokiennej szarówy, jakby mając nadzieję, że czegoś nie zauważył. Pani na Pazia patrzy melancholijnie na swoją parasolkę, u stóp której właśnie tworzy się burawa kałuża. Pojawiają się życzliwe sugestie o wypadnięciu Pana Biletowego na głowę z kołyski w wieku niemowlęcym; ktoś kicha. Ale już po chwili zaraźliwy entuzjazm niezłomnego optymisty sprawia, że w oczach znękanych pasażerów 7:35 do M. wschodzi niewidziane od trzech dni słońce. Dzię-ku-je-my.
Mam zlecenie w M., jestem sporo za wcześnie, haaalo, macie tu jakąś kafeję otwartą w poniedziałek o ósmej rano..? Haaaalo.. Podążam rozsiąpionym hajstritem z szeregiem sklepów ‚wszystko za funta’. Chyba jest.. Jest? Jest. Tak jak lubię, kafeja bez muzyki, z gwarem rozmów. Wystrój wnętrza cokolwiek peerelowski; na ścianie kiczowate landszafty, na stolikach ceratowe obrusy w zgrabne, prawda, winorośle. Na obrusach okruchy, sól, pieprz i oczywiście ocet, podpora imperium. Średnia wieku konsumentów herbaty z mlekiem i kanapki z czipsami: 70. Co zawsze jest fajne, bo sprawia że czuję się młodo. Herbatę poproszę, czarną. Bez mleka, znaczy. No bez, bez.
Pani z Kuchni ma na głowie przemyślnie upiętą siatkę na motyle. Z każdej strony niesforne kosmyki wykradają się na wolność nadając pani sympatyczny wygląd ‚piorun w szczypiorek’. Kuchnia jest w piwnicy, a schody strome. Szczypiorek jest zmęczony, smętnie stawia przede mną herbatę z mlekiem, po czym melancholijnym krokiem zstępuje z powrotem do swojego podziemnego królestwa. Człap, Człap. Człap.
Znienacka od strony ulicy wpada do środka kilka przypadkowych promieni słońca. Musieć, zgubiły się, niebożątka; to pewnie przez tą pogodę. Świetlista łuna oplata obsypane mąką bochenki chleba na wystawie. Ktoś otwiera drzwi i powiew wiatru unosi mąkę w górę; drobiny wirują w słonecznym świetle. Czas wstrzymuje oddech; prawie peerelowski realizm organiczny zmienia się na moment w magiczny.
Trzy panie pod 80-tkę wspominają niedawne wakacje w Tenby i narzekają na muzułmanów, których, co prawda, nigdy na własne oczy nie widziały, ale słyszy się, prawda, różne rzeczy.
Po zleceniu wracam na stację; to koniec linii, o czym świadczy urywający się nagle tor i kupki śmieci na ‚ziemi niczyjej’. Zapyziała stacyjka z jednym torem wygląda jak wyrzut sumienia na tle malowniczych wzgórz. Dumna plakietka informuje, że stacyjka została uroczyście otwarta przez jego wysokość diuka Gloucestershire, członka rodziny królewskiej. Musieć nieszczęsny diuk nie stał za wysoko w hierarchii rodzinnej skoro przyszło mu odwalać takie fuchy.
Dalej mży. Bileciki ze słonecznego M proszę, dociera radośnie z przedziału obok, jak z innego wymiaru.
Czyli – udany dzień :)
W kwestii herbaty – podczas mojego pobytu w Walii, zawsze zadziwiałam wszystkich prośbą o czarną herbatę, bez mleka. Patrzyli jak na ufoludka :)
A jak zapomnisz poprosić o czarną (a czasem nawet jak poprosisz, jak w tym przypadku), to prawie zawsze dostajesz mleczną lurkę jako default. Już się chyba z tym pogodziłam. Moja wina ostatecznie, nie? :)
Jeszcze większy szok wywołuje prośba o herbatę zieloną, bez cukru i mleka oczywiście :)
Good morning z Southampton. U mnie raczej nie zanosi się na małe promienie słoneczne, miasto skłania się ku tej bardziej szarej odsłonie. Pięknie piszesz ☺
U mnie przez chwilę zanosiło się na ‚ładnie ze wskazaniem na niewielkie zachmurzenie’. To zrobiłam, prawda, pranie. Duży błąd, ogromny..
To dlatego u mnie teraz pada deszcz ☺
Podoba mi się Twój sposób postrzegania rzeczywistości i opisanie… fajne.
Trapi mnie jedno pytanie… czy Pani na Pazia jest również cudoziemką? Wznoszę po parasolce…
Ale czemu? Tu wszyscy noszą parasolki, to jak trzecia noga. Właściwie po braku parasolki poznasz dopiero co przybyłego emigranta :)
To u mnie odwrotnie, nikt nie ma parasoli, poza emigrantami :) Królują przeciwdeszczowe kurtki i (mój fworyt) kapelusze.
Dziękuję za zainteresowanie moim blogiem :) Pozdrawiam miło…
bo herbata w tych krajach to ta z mlekiem. jakiekolwiek inne to juz nie herbaty tylko jakies wymysly dziwnych cudzoziemcow. Pan z pociagu niesamowity, musi wszystkim dawac rano pozytywnego kopa. Ciekawi mnie jedno: kto i jak jemu daje takiego pozytywnego kopa? Bardzo poprosilabym to co on bierze bo to musi miec konska dawke :)
Ja bym to sama chciała wiedzieć, jestem nawet gotowa kupić z nieznanego źródła przez internet, daje każde pieniądze..
Świetny tekst – masz prawdziwy dar obserwowania i komentowania rzeczywistości ! No i te zdjęcia, super ! Jestem u Ciebie po raz pierwszy i na pewno będę zaglądał :)
A uśmiechnięci i sympatyczni biletowi w PL to już powoli relikt przeszłości..
pozdrawiam :)
Pośmiałem się, fajny tekst:) Herba zawsze jest z mlekiem. Trza mówić: Black Darling! Black please!:)
Nie zawsze dociera.. :)