Dzień dobry, and how are youse today, pyta z właściwym akcentem pani w pubie pod motelem. Lavazzę z filtra i szkockie śniadanie proszę. Szkockie śniadanie różni się od śniadania angielskiego wyłącznie przymiotnikiem dzierżawczym. Od czasu ukończenia podstawówki nie słyszałam, żeby ktokolwiek użył określenia przymiotnik dzierżawczy. Szkoda, bo to takie ładne określenie, chociaż trochę zaborcze. Anyway, każdy z narodów Wspólnoty twierdzi, że onże to klasyczne wyspiarskie śniadanie wymyślił, i onże ma właśnie pierwszeństwo do figurowania w podręcznikach historii kuchennych. Mnie tam jest zupełnie obojętne kto je wymyślił, o ile dają opcję wege. Szkoci dają. Nawet haggis wegetariański mają. Mój ty świecie..
Tymczasem na ławce przed pubem siedzi facet i gapi się z rozanielonym wyrazem twarzy na jezioro i wzgórza. Facet zgubił gdzieś buta, ale zupełnie w niczym mu to nie przeszkadza. Wczoraj koło faceta stała różowa torebeczka Hello Kitty, ale ktoś sobie pożyczył. Facet siedzi i siedzi. Przepraszam czy panu w tę gołą girę nie zimno. Nie, zupełnie nie zimno. Pani patrzy, o, mewa, płynnie rozpostarłszy skrzydła we locie. Proszę pana, może pan jednak na tę gołą racicę chociaż skarpetkę założy. Osiem stopni jest, we telewizorze mówili. Jaka mewa w locie, coś pan. Tylko sra to to wszędzie. Wcale serca mojego nie przesłonił całun śmiertelny zgorzknienia, wypraszam sobie. Nie zimno panu w tyłek na tej metalowej ławce?
Miło się gawędzi, ale muszę lecieć, bo będę wchodziła na górę. Mam na sobie cztery warstwy odzieży, czuję się jak pączek. Idziemy. Nie mam aspiracji dotarcia na sam szczyt, ale szkockiego śniadania jakaś tam byle spacerowa popierdółka nie spali. Wysoka ta góra. Co ty powiesz. Ostatecznie Ben Nevis to najwyższa góra w UK. Tysiąc coś, podobno; ale na moje oko na pewno ze dwa razy tyle. In fact, w połowie drogi dochodzę do wniosku, że w rzeczywistości Ben Nevis jest nieodkrytym jeszcze przez geografów ośmiotysięcznikiem.
Udeptana milionami stóp piaszczysta ścieżka wspina się dość stromo pod górę, przekształcając się stopniowo w kamienistą. Czasem żeby wspiąć się na kolejny kamień muszę się mocno odepchnąć od ziemi i podciągnąć; lewe kolano jęczy, prawe od półgodziny podejrzanie milczy; nie mam wątpliwości, że obmyśla odwet. Tańczące dookoła mgły szepczą mrożące krew w żyłach opowieści o nieuważnych stopach, które się obsunęły tylko odrobinkę i nikt ich nigdy więcej nie widział. Robi się cicho; to jest ta górska cisza, w której słyszy się szum własnej krwi w uszach. Siadam i słucham, analizując jednocześnie stadium zmęczenia i przegrzania materiału. Koło mnie przebiega truchtem człowiek-wiewiórka. Pfff.
Docieramy do połowy drogi, zgodnie z zamierzeniem. Szczyt wygląda jakby był w zasięgu ręki, ale nie ze mną te numery. Innym razem. Na szczycie zalega czapa z lodu, żlebem posuwa z impetem mały wodospadzik. Mnóstwo ich tu w czasie wiosennych roztopów. Ładnie.
Punktem granicznym określającym połowę drogi jest niewielki loch. Surowy torfowiskowy krajobraz przypomina Islandię, a przynajmniej moje wyobrażenie o niej. Nie słychać żadnych odgłosów cywilizacji. Wiatr świszcząc wciska się pod kaptur. Jesteśmy tu sami. Świat się zatrzymał.
Nie wiem kiedy minęło pięć godzin. A po zejściu, które wcale nie jest łatwiejsze, nagradzam się w pobliskim markecie butlą piwa imbirowego; jako bonus cieszę oko wysokim długowłosym blondynem o atrakcyjnej strukturze mięśniowej w koszulce Pogoni Szczecin i ładnie, prawda, dopasowanych dżinsach.
To lubimy.
____________________________
Info praktyczne:
Motel Travelodge w Fort William, mniej więcej 40 f za noc. Taniej nie znajdziesz, chyba, że namiot. Motel jest centralnie usytuowany, z własnym niedużym parkingiem. Blisko do kafej, pubów, restauracji i supermarketów a także do centrum informacji turystycznej’ Visit Scotland’.
Fort Wiliam to dobra baza wypadowa do eksploracji gór, jak również nieco dalszej okolicy, np. wyspy Skye, Loch Ness (jeśli koniecznie masz parcie na zdjęcie z ‚potworem’, bo samo jezioro to nic szczególnego). W sezonie miejscowość jest ponoć zadeptana jak nasze Krupówki. Winę za to ponosi głównie Ben Nevis, malowniczo zwany w języku gaelickim ‚Beinn Nibheis’.
Ach, więc to tak wyglądają te legendarne „schody” na Bena…
Piękne, klimatyczne zdjęcia!
Nie wiedzialam, ze tak sie ta sciezke okresla, ale rzeczywiscie, trudno o lepszy opis! Ogolnie to uwazam, ze Ben jest do zdobycia dla kazdego, kto ma chociaz troche kondycji, nawet z tymi czasem wymagajacymi ‚schodami’. Ja niestety musze sie oszczedzac ze wzgledu na stary uraz, ale moze jeszcze kiedys :) Pozdrawiam.
Ledwo zipiałam wychodząc na Snowdon, kolana mam jak u staruszki, więc w pełni się solidaryzuję… I pozdrawiam również :)
nie przebijesz mnie. na Snowdona wjechalam ciuchcia:]
Na chrząstki w kolankach dobre są skórki i chrząstki animalsowe, albo lekarstwa z tych skórek i chrząstek. Poza tym dobrymi radami jest piekło wybrukowane. Pozdrawiam serdecznie.
A na reumatyzm skórka z kota. Podobno piekło to inni ludzie. Również serdecznie.
Ważne, że cel własny zrealizowany. A rozumiem, że wchodziłaś trasą tzw turystyczną, gdzie pielgrzymki w sezoni ciągną niczem do Mekki?
Dokładnie ta. Babeczka w Visitor Centre nie mogła się nażalić, jak to w sezonie tabuny turystów rozdeptuja ścieżkę, jak oszukuja i chodza skrótami przez fragmenty torfowisk pod ochrona, nic, tylko nasze biedne Tatry mi się przypomniały. Marzec jest najwyrazniej najlepszym miesiacem na wizyte tam, ludzi nie bylo, a pogoda była całkiem dobra.. a może po prostu miałam fuksa.
Zazdroszczę. Nie przepadam za tłumami. Ja zwykle też poza sezonem wszędzie jeżdże… No a ludzie wszędzie tacy sami;) Tatry czy Highlands, zawsze znajdą się „sprytniejsi”.
Jak tam pieknie. Prawdziwe gory… eh!
W poprzednim wpisie były lepsze widoki :) Szkocja powala na łopatki.
ja tak ogolnie, odnosnie Szkocji. Gdyby jeszcze tak zimno tam nie bylo w zimie :)
Aaaaa widzisz, ja już chyba przestałam wierzyć we wszystkie szkockie legendy pogodowe, sprawdzałam pogodę na 4,3,2 i 1 dzień przed wyjazdem i miało lać jak z cebra praktycznie cały czas. Nie lało wcale, cóś tam lekko pokropiło przez kilka minut, nawet słońce wyszło na dłużej parę razy. Z tym zimnem to też pewnie propaganda szkockiej partii narodowej żeby trzymać potencjalnych imigrantów z daleka:)
Oj pieknie :)) bardzo lubię i opis i foty miodzio :))
Ps. Wlazlam na Snowdon i obiecalam sobie ze wleze i na Benn Nevis. Po tych fotach poprostu muszę tam isc !! ;)
Za radą pani z VC, najlepiej unikać ścisłego sezonu oraz wszelkich banków holidejów; zadepczą człowieka, a co zostanie rozdziobią potem kruki i wrony. Wrzesień, pani mówi, jest przecudny, o!
No widzisz jesień na Szkocję i nie ma ze boli ;) Teraz muszę zacząć urabiać takich dwóch a przynajmniej jednego ;))
za ciężko to chyba nie będzie ;)
Widać, na Ben Nevis wchodzi się bosą stopą. Jedną.
Ben Nevis, Ben Bulben… Może lepiej, że szczytu nie zdobyłaś, bo co to za wyzwanie, co od razu się udaje. A tak masz powód, by tam wrócić :)
Poza tym, gdybyś dłużej zabawiła, nie spotkałabyś blondyna, a tak przynajmniej wiesz, jak koszulka Pogoni Szczecin wygląda…
Nie dziwię się, że Cię ta Szkocja tak ujęła. Widziałam w życiu parędziesiąt krajów, ale (poza Norwegią gwoli sprawiedliwości) żaden inny kraj mnie tak nie wzruszył swoją urodą. I choć to była średnio udana podróż poślubna, i choć zła byłam, że to Szkocja a nie Malediwy, wspomnienia mam ze Szkocji przepiękne. Szkocja jest magiczna!
Za pierwszym pobytem też Bena oglądaliśmy z oddali. A za drugim dał na się łaskawie wejść. I w bank holiday. Ludziów rzeczywiście sporo, ale wybraliśmy inny szlak i na szczyt weszliśmy, gdy były niemal pustki. Ech, pięknie!
A jesień w Szkocji to mi się rzeczywiście marzy. Wrzesień, jak pani mówi.
Pan-wiewiórka to ten czerwony?
Tenże.. szaleniec:) Jesień piękna tego roku, widziałam na zdjęciach u znajomych. Ech..