Lubię wyspy; jest w nich coś dziwnie pociągającego. Ich mieszkańcy tworzą niewielkie zamknięte społeczności, często zahartowane jako ta stal sowiecka przez wymagające warunki życia; taki mikroświat wewnątrz wielkiego świata poza wyspą. Niby część całości, ale nie do końca. Szkocja ma mnóstwo wysp – więc chociaż jedna musiała paść moim łupem w trakcie tej wyprawy.
Wyspa Skye należy do Hebryd Wewnętrznych, archipelagu położonego przy zachodnim wybrzeżu Szkocji. Sporo o niej słyszałam; od zaprzyjaźnionych szkocjofilów dostałam przykaz bezwzględnego odwiedzenia pod groźbą zawieszenia stosunków trójstronnych. Ale co, mam się tłuc te trzy godziny w jedną stroną, to sam dojazd tam i z powrotem zajmie mi pół dnia, zwariowaliście. Masz się tłuc. Ostatecznie jak zwykle wykonuję szybką kalkulację: jakie są szanse, że wrócę w te same okolice? Minimalne. Jedziemy.
W drodze odrobinę popaduje, ale generalnie szkocka pogoda bardzo mnie rozczarowała. Odpowiednio nastraszona spodziewałam się potopów, huraganów i polarnych temperatur, a tu takie tam sobie, prawda, a to słoneczko, a to trochę chmurek, żadnych poważniejszych ekscesów. Cherlawy deszczyk ustaje jakby nożem uciął po stu metrach zostawiając po sobie kolorowe wspomnienie na niebie. A po chwili kolejny cherlawy deszczyk ustaje zostawiając po sobie… powtórz. Skye słynie ze swoich tęcz; nic dziwnego, skoro pogoda jest tak sympatycznie zwariowana.
Na Skye można się dostać promem albo przez most. Z braku czasu nasz pobyt zostaje okrojony do przejazdu drogą wzdłuż całej północnej linii brzegowej. Widoki pieszczą oko. Przestrzeń, dzikość i ta nieszczęsna remoteness, dla której mimo kolektywnego wysiłku nie mogliśmy z kolegą Marcinem W. znaleźć odpowiednio pojemnego polskiego przekładu. Często mam wrażenie, że tak właśnie musi wyglądać Islandia na której nigdy nie byłam. Drogi na Skye, o, tu można by napisać kilka poematów, zwłaszcza satyrycznych; drogi są często wąskie, wijące się, nierówne, falujące; podróż nimi jest atrakcją sama w sobie. Nie stosować po jedzeniu.
Gwoździe programu? Przypominający penisa, no offence, Old Man of Storr, specyficzna formacja skalna. Czubek, że tak powiem, widać na zdjęciu powyżej. Quiraing, formacje skalne na samym końcu wyspy, do których jedzie się prawie nieistniejącą drogą, odmawiając pacierze. Mostek poniżej. Najlepsza niedomowa pomidorowa jaką jadłam w życiu, a jadłam wiele, zaserwowana w Portree, ‚stolicy’ wyspy. Wpadający momentami w turkus kolor wody w morzu. Krystalicznie czyste powietrze.
Jak to jest żyć w takim odizolowanym od wielkiej cywilizacji świecie? Pan Od Zupy jak na złość pochodził z Irlandii, i nie wiedzieć czemu poczuł się w obowiązku zachwalać partię konserwatywną i Margaret Thatcher, co natychmiast zważyło Boskiemu całkiem przyzwoite chilli con carne w żołądku. Bezceremonialne epatowanie swoimi politycznymi poglądami jest strasznie niebrytyjskie i jest oznaką braku dobrego wychowania, pamiętaj rodaku :) Zanim jednak skądinąd bardzo sympatyczny pan z Irlandii okazał się w oczach Boskiego megaburakiem, opowiedział, że tak, co tu kryć, żyją głównie z turystów, no i oczywiście z hodowli łososi. Pogoda, no wiesz, różnie, w zeszłym tygodniu troszkę wiało, jak jadłem zupę to trochę nam tu chodziła elewacja, tynk mi wpadł do zupy, ale to wiesz, nic takiego znowu nadzwyczajnego, ostatecznie. W życiu bym stąd nie wyjechał, kończy pan. Ostatnio piłem kawę na tarasie i przeleciał mi orzeł. Boski patrzy na pana z podwójną niechęcią.
No właśnie, podobno mają tam unikatową populację orłów złotych. Miałam wielką nadzieję, że mi też przeleci, ale ostatecznie nie można mieć wszystkiego.
A tu, proszę bardzo cała podróż sfilmowana moją drżąca ręką. Dopiero się uczę, więc nie ma co kręcić nosem. Jest jak jest. Zapiąć pasy, bo wytrzęsie.
I jeszcze tylko mapek wyprawy dzięki uprzejmości Google.
Jasna cholera mnie bierze, że jeszcze tam nie byłem. Coś pięknego! Ale już z mą lepszą połową planujemy Szkocję na pszyszły rok. Wstępny plan zaaprobowany. W tym już lecimy gdzie indziej.
Twoje zdjęcia, no ja pierniczę! Bossskie! Co do filmu, jest jak najbardziej ok;) Podobny zrobiłem przejeżdżając przez Kirkstone Pass i Honister Pass w Lake District. Znaczy się smartfon zrobił w uchwycie;)
Mi zajęło 8 lat dotarcie tam, mimo corocznej mantry koło Nowego Roku: ‚to co, w tym roku to juz napewno Szkocja’. Myślę, że odstraszała mnie ta słynna pogoda. Przez lata mieszkania w Walii atrakcyjność pomysłu ‚pojedźmy na urlop tam, gdzie pada jeszcze więcej niż u nas’ zupełnie do mnie nie przemawiała. Ostatecznie miałam kupę szczęścia. I warto było czekać:)
„Ostatnio piłem kawę na tarasie i przed moim nosem przeleciał orzeł” — na co moj Chlop skomentowal: „orzel? ja myslalem, ze jak tam wieje, to owce przed nosem przelatuja?”
:))))))
Tak, tez sie zastanawiam, czy jednak nie umarlabym z nudow zyjac w takim remote area. Zastanawiam sie, bo tu w Urugwaju duzo podobnych miejsc (no coz, przyroda tylko nie ta, gor nie ma…). Czy sesja drinkowa via Skype zastapilaby wizyte w knajpie? Czy stac by mnie bylo na produkcje wlasnego zarcia zamiast skoczyc do pobliskiego marketu? Hm…..
:))))))
nie no, choć-co cywilizacji to tam maja, sa miasteczka, podejrzewam, ze w sezonie na turystów to i jakies nocne życie się znajdzie. Tesco ze stałego ladu to nawet na mniejsze wyspy dostarcza podobno, motorówkami :) Osobiście chętnie bym tam spędzała, powiedzmy, 2 miesiace w roku. Żeby się pozbyć zakłóceń w odbiorze. O, tak, właśnie.
zwlaszcza 2 miesiace letnie, z tym dluuuuuuugim dniem, to owszem, owszem :)
Bylam kiedys w Finlandii w lecie i biale noce to cos po prostu niesamowitego.
Piękne miejsce, zauroczył mnie szczególnie domek z napisem „Exhibition”. Czy może sprawdziłaś co tam jest?
Niestety. Czas był towarem deficytowym.
ze wszystkim się zgodzę, nawet z tym, że jestem niezastąpiony , ale z „małą wyspą” (?!?), nie mogę. skye to gigant! tygodnia mi nie starczyło na objechanie! zewnętrzne hebrydy, nawet jeśli już połączone w jedno groblami, dają przedsmak „małych wysp” i końca świata, ale ten prawdziwy ciągle na mnie czeka gdzieś na orkadach albo szetlandach. chociaż śnię o st kildzie: https://farm4.staticflickr.com/3170/2653134875_ecba7eed88_o.jpg?hc_location=ufi
co do szkockiej pogody… właśnie wróciłem – tydzień słońca bez jednej chmury! wtf?!?!?
‚Nieduże’ :>
Myślę, że jako nieliczni na tym biednym świecie odczuwamy korzyści z globalnego ocieplenia. To nie jest teoria naukowa, ale w potwierdzają ją lata doświadczeń na świeżym powieczu :)
Przepiękne miejsca, wspaniałe zdjęcia! Dzięki Tobie poczułam się, jakbym tam troszkę była i zatęskniłam, żeby pojechać :)
Pozdrawiam! Emilia
Warto kiedyś się wybrać, to piękny kraj, jak ktoś lubi ten rodzaj surowego, górskiego piękna.
Ja też darzę wysypy szczególnym uczuciem. Na razie szczegółowo poznaję te bretońskie, przyjdzie czas i na inne:) Jak zwykle pięknie napisane i zilustrowane. Pozdrowienia!
Jak kiedyś się wybiorę do Szkocji to wrócę do tych postów, by sobie przypomnieć, o co zahaczyć.
Pamiętam, jak ja odkryłam, że wspominanie przy Walijczykach o Margaret Thatcher to duży nietakt oraz naukę jak poprawnie wymówić jej nazwisko. Still tricky.
Ja już dawno pogodziłam się z tym, że nie osiągnę niczego w dziedzinie prawidłowej wymowy ‚th’ :)
Zapraszam w moje ślady, na pierwszą wizytę chyba wybraliśmy w miarę sensowną trasę. Na pogłębioną eksplorację mam nadzieję w przyszłości. Jeszcze zahaczyłam o Edynburg, pisze się. Kiedyś się napisze, c’nie.
Piękne miejsce i uroczy filmik (muzyka bardzo pasuje). No drogi to prawie jak w mojej okolicy, u nas też już zaczynają stawiać barierki :D
Tylko z tym penisem nie bardzo rozumiem, patrze, patrzę i nic ;)
Miałam się rozświntuszyć, napisać coś o zimnej pogodzie.. ale przecież ile ja mam lat, c’nie??
A wiesz, że podobnie sobie pomyślałam. Jaka pogoda, takie skojerzania ;)