Jaka wyspa, taka przystań. Kilkanaście metrów kwadratowych. Charakterystyczny semafor, który należy częściowo podnieść jeśli wodny autobus ma zabrać pasażerów. I opuścić przy wsiadaniu, żeby nie wołał na próżno, bo zawijanie do pustej przystani źle wpływa na życzliwość załogi. Poza nami na przystani znajduje się para dziadków z wnukami i mnóstwem bagażu oraz dwóch młodzieńców w wieku poborowym. Dzieci o blond włosach, niebieskich oczach i z masą piegów brykają po skałach i kamieniach jak kozy, i nikt im tego nie zabrania, nie straszy złamaną nogą albo panem, który przyjdzie i zabierze. Nie mogę oprzeć się skojarzeniu z Emilem z Lönnebergi, praktycznie mieszkańcem legendarnej drewutni. Młodzieńcy skracają sobie czas oczekiwania na łódź obrzucając się wzajemnie żwirkiem. As you do.
Zastanawiam się, jak to jest żyć w takim miejscu. Archipelag Sztokholmski składa się z 30 tysięcy (!) wysp. Niektóre z nich są całkiem spore i posiadają oszałamiającą populację dobijającą w porywach nawet do kilkuset mieszkańców; inne to skałki ciut tylko wystające ponad powierzchnię wody. Przynajmniej na razie, bo Skandynawia się podnosi o 10mm rocznie – jeszcze tylko jakieś sto lat i na niektórych z tych nich być może będzie nawet można postawić krzesło..
Podobno Szwedzi zazdrośnie strzegą tych swoich wysp przed międzynarodową sławą. Wielu z nich ma tu domki letniskowe. Rządowi szwedzkiemu jednak bardziej zależy na tym, żeby więcej ludzi osiedlało się na archipelagu na stałe; dba więc o infrastrukturę, transport (wyobraź sobie dojeżdżać do pracy/szkoły statkiem..) a nawet zapewnia latającą opiekę medyczną.
Łatwo sobie wyobrazić, że znane z surowości szwedzkie zimy odcinają większość archipelagu od świata. Mieszkając tutaj trzeba chyba być w dużym stopniu samowystarczalnym. I dobrze żyć z sąsiadami. Na Finnhamn działa sezonowy sklepik z mydłem i powidłem, czynny tylko latem. Na Ingmarsö mają sklepik całoroczny, malutką szkołę i nawet kafeję/bar. Po raz pierwszy spotykam się ze zwyczajem wykładania w kafejkach kocy dla gości. Nie da się ukryć, jesteśmy na północy. To czuć. W kościach czuć.
Sezon na wczasowiczów-mieszczuchów rozpocznie się z nastaniem Midsommer, odpowiednika naszej Nocy Świętojańskiej, kultywowanego przez Szwedów radośnie przy życzliwym współudziale napojów wyskokowych oraz tańców i śpiewów. Nasz pobyt na archipelagu przypadł na dwa dni przed Midsommar, dzięki czemu mieliśmy te dwie wyspy praktycznie dla siebie. Czułam, że bez problemu mogłabym spędzić tam dwa kojące tygodnie spacerując i przeprawiając się z wysepki na wysepkę łódką.
Np. wiosłową, samoobsługową. Pisofkejk, mówisz.. Zasada jest taka, że przynajmniej jedna łódka powinna być na każdym brzegu. Czyli trzeba się przeprawić łódką nr 1, potem przeholować nią łódkę nr 2 z drugiego brzegu z powrotem i jeszcze raz się przeprawić łódką nr 1. Mam nadzieję, że wyjaśniłam ten nad wyraz frapujący proceder w miarę jasno, hm. Na pierwszym brzegu nie było żadnej informacji o tym co należy zrobić żeby dotrzeć na drugi brzeg; gdybym nie była z prywatnym przewodnikiem (ukłony i oklaski), stałabym tam pewnie do tej pory drapiąc się w głowę.
Przejście Finnhamn, przeprawienie się łódką z jednym wiosłem na Ingmarsö i dotarcie do przystani zabrało nam ładnych kilka godzin. Znowu miałam szczęście do pogody – zza przystojnych skandynawskich chmur co rusz zerkało słońce. Dziesiątki małych zatoczek otaczała bujna nasycona zieleń lasów i kojąca cisza przerywana co najwyżej jakimś ptasim koncertem. Pachniało początkiem lata.
Dwie powrotne godziny spędzamy częściowo na piciu herbaty z kafei, zajadaniu się tradycyjnymi szwedzkimi bułeczkami cynamonowymi (kanel bulle) i przyglądaniu się światu przez szybę wodnego autobusu. Dzieci-kozy pozasypiały na kolanach u dziadków, młodzieńcy w wieku poborowym porzucili żwirek i siedzą zaczytani. Przez te dwie godziny nasze ścieżki splatają się leniwie na tym małym statku gdzieś pośrodku Skandynawii.
Wychodzę na pokład. Napływają chmury, wiatr przynosi wieczorny chłód. Północny chłód. Rześkie powietrze wypełnia płuca. Skandynawia, mityczna kraina. Naprawdę tu jestem. I nikt nie wie, że tu jestem. I nikt tu nie wie, kim jestem. Świadomość tego stanu rzeczy jest zawsze jednym z moich ukochanych elementów składowych podróży.
Jestem szczęśliwa.
Szkoda, ze to tak krotko trwa…
Tym jest cenniejsze, myślę se.
Napisałaś to cudownie, jak wstęp do niesamowitej, tajemniczej historii i już zaczęłam myślec kiedy mogłaby sie wybrać w te rejony.
ja też :) podróż przez całą Skandynawię aż na północ właśnie wskoczyła na moją listę priorytetów.
Kochana zapraszam do prawdziwej Szwecji na północy. Zima w sztokholmskim skärgården to w porównaniu z klasyczną norrlanską zima pisofkejk.
zapiskiszwedzkie.blox.pl
Chętnie zajrzę, dzięki. Myślałam, że cała Szwecja jest prawdziwa :)
Niby tak. Pewnie jakbym mieszkala na poludniu tez bym tak uwazala. Wielu Szwedow nigdy powyzej Uppsala nie dociera. Cala Szwecja jest piekna, ale tu przyroda jest naprawde urokliwa… Takze zapraszam do czytania i moze zwiedzania ;)
Piekinie napisane :)
Tak ciekawie to opisałaś i pięknie zilustrowałaś, że aż człowiek ma ochotę sam te cuda zobaczyć :)
P.S. Koce w kawiarnianych ogródkach są już dostępne w Poznaniu i okolicach :)
Ooooo widzisz, dawno nie byłam.. brawo Poznań!
Emil – mój ulubiony bohater.
moj tez, a ksiazka ‚Bracia Lwie Serce’, do dzisiaj ryczę jak czytam :)
„Bracia Lwie Serce” to jedna z niewielu książek dla dzieci, która mierzy się z „niedziecięcymi” tematami. To, co zazwyczaj ukrywamy przed dziećmi, zostaje właśnie w niej przedstawione. Tydzień temu spaliła się stodoła-magazyn lokalnego stolarza, czarny dym unosił się za szkołą akurat w czasie, gdy odbierałam Lidkę. Wiele mam na pytanie o ten dym mówiła dzieciom: O to nic, taki tam dymek… Spędziłam dobrych 20 minut na szczegółowym wyjaśnianiu Lidce, co się stało.
I to jest dla mnie sensowne rodzicielstwo. Dziecko myśli, o czym dorośli czasem zapominają. A potem takie biedne dziecko spod klosza kompletnie nic nie wie o życiu.
Mmmmm….
Poezja :)