Żwirowo-kamienista ścieżka błyszczy w deszczu. Wokół takie lato-nielato walijskie, dalekie od kontynentalnych upałów, mokre, zielone jak młody groszek, rozpachnione rozmokłą ziemią.
Jest coś w tej letniej mokrości, co podnosi na duchu i poprawia nastrój (w przeciwieństwie do opadów jesienno-zimowych, które wpływają na człowieka przybijająco w stopniu porównywalnym do wpływu młotka na gwóźdź). Nie wiem, może to wrażenie przebywania w zielonej dżungli, może czystość kropel wody na paprociach, może trudności piętrzące się na śliskich kamienisto-błotnistych ścieżkach, często owocujące zjazdem z górki na tyłku. Może zwariowany łomot nabrzmiałych od ciągłych ulew wodospadów. A może wszystko razem.
Nie zrozum mnie źle, jestem ogromną fanką słońca i skwierczących temperatur ‚powyżej 16 stopni’, które czasem nam się tu zdarzają. Odżywam, nabieram pędu, biegam po okolicznych wzgórzach, wystawiam twarz na to straszliwe promieniowanie UV. Wywietrzam z siebie smutek i zmęczenie materiału. Coraz trudniej o ciszę wewnętrzną ostatnimi czasy, ale przedwczoraj znalazłam kijek, ot, niespecjalnie przystojny, ale za to z charakterem, i od tej pory posiadłam tajemną sztukę opróżniania się z wszelkiej zbędnej myśli. Otóż skupiam się teraz głównie na kijku. Wszystko inne się we mnie wycisza. Wygodnie ci, kijku? Chcesz odpocząć? Ja bym siadła, rozumiesz.. Pacz jaki widok. Pomacham se tobą, arajt? Hej, ale nie możesz być takim bezimiennym kijkiem, już wiem, nazwę cię Kijek.
Ale deszcz, zwłaszcza ten ponury, zimny i padający dosłownie z każdego kierunku, jest tak częsty w tej krainie, że musiałam nauczyć z nim żyć. Kiedyś wymyśliłam nawet, że pogoda jest tak naprawdę jedynie stanem umysłu, więc spoko, jesteśmy w stanie się przekonać, że tak naprawdę jest po prostu za-je-biś-cie i nie będzie deszcz pluł nam w twarz. Cała spęczniałam z dumy, że takie coś cool wymyśliłam, sama, i natychmiast spróbowałam tę myśl głęboką sprzedać koledze z pracy, z którym przedzieram się przez poranne ulewy z parasolem w jednej i kawą w drugiej ręce, najczęściej pod wiatr. Kolega już otworzył usta, żeby skomentować bez wątpienia w pełnym szacunku zachwycie, ale zwrotny wiatr walnął go parasolem w twarz i rozlał mu kawę na całą marynarkę i sporą część spodni. Zamknęliśmy temat.
Jeszcze jedno z tym deszczem letnim. Najlepsze jest to, jak czasem zasępione chmury się rozstąpią, i nagle całą tę zieloną mokrość zalewa jasność niebiańska. Odbija się w rzece, w kroplach wody na liściach, w kałuży na ścieżce, w oczach tej małej, co jak dwa błękity. Ta mała zbliża się do 40 i zupełnie się do tego nie poczuwa. To jakiś błąd jest w kalkulacjach, 40 to dla ludzi starych jest, a ja jestem dzieckiem w skarpetkach w paski i z watą cukrową na patyku. Na Kijku.
Ślicznie to wszystko opisałaś. Poczułam się jakbym była w tym deszczu, w błękicie, na żwirowej drodze… fajnie :-)
Anno. Dzięki za Twój optymizm, czytam Twój blog od grudnia 2016 (odkąd tu przybyłem) i jestem pod wrażeniem- że Ci się chce, że tak pięknie opisujesz zwykłą szarą codzienność oraz piękne okoliczności przyrody. Nie odpuszczaj. Świat stoi przed optymistami.
Pisz dla Siebie i Innych – warto
Pozdrawiam – zakamuflowana opcja niemiecka ( wg idioty z drabinką)
Mało się tu dzieje ostatnimi czasy, tym bardziej cieszy, że jeszcze ktoś się tu pojawia i chce mu się zostawić dobre słowo. Dzięki; pozdrawiam.
Wielu czyta a mało kto zostawia (dobre słowo) – ot polska przypadłość- łatwiej krytykować…
Pozdrawiam Walia południowa
PS. Dzięki Tobie zobaczyłem wiele wspaniałych miejsc,
Fajnie piszesz, ale mnie męczyło domyślanie się gdzie akurat jesteś – Walia zbyt ogólnie, Madera konkret, jakaś plaża nie wiadomo gdzie. To raczej taka poezja niż przewodnik.
To już od dawna nie jest przewodnik. Nigdy z resztą ne był nim w sensie stricte, zawsze stanowił raczej zbiór moich wrażeń z miejsc. Jeśli szukasz ‚prawdziwego’ przewodnika po Walii to zapraszam na stronę, http://www.smokwalijski.com, którą współtworzę. Pozdrawiam.
spodobał mi się wyraz: rozpachnione