przed tobą ekscytująca podróż

dsc_1139

*

Hotel ze śladami dawnej świetności znajduje się na końcu drogi, w małej wiosce przykrytej płaszczem drzew bananowych. Wielkie okna wychodzą na Atlantyk; mężczyzna w białym ma wschody i zachody słońca tylko dla siebie. Jedyne dźwięki jakie słyszy w nocy to szum oceanu i cykady. Niebo ugina się od gwiazd; podziwia niekończące się konstelacje leżąc na plecach na zaciemnionym tarasie widokowym, z papierosem w jednej i zapalniczką z drzewa korkowego w drugiej dłoni. Przypomina mu się film, w którym stara cyganka stawia komuś tarota; widząc śmierć, uśmiecha się i mówi ‚przed tobą ekscytująca podróż’.

Któregoś wieczoru wracając z lokalnego casa de vinhos zauważa tę parę idącą kilkadziesiąt metrów przed nim. Latarnie otaczają ich ciepłym światłem, ale w nich samych jest chłód. Nie trzymają się za ręce, nie rozmawiają; utrzymują dystans, może bezwiednie. Ona idzie lekko kołysząc biodrami, jakby tańczyła; zahipnotyzowany nie może oderwać oczu od białej spódnicy prześwitującej w światłach przejeżdżających od czasu do czasu samochodów. Mógłbym tak iść za nią latami. W jej rytmie.

 *

Te dwie rano, tamte trzy po południu, ta na noc i proszę pamiętać, żeby porządnie popić. Nie wolno sobie lekceważyć. Proszę być w kontakcie.

*

Przygląda się Drodze Mlecznej, kątem oka dostrzegając spadającą gwiazdę. Taki paradoks. Wszyscy cię widzą, ale tak naprawdę ciebie już dawno nie ma. Podmuch wiatru znad Atlantyku unosi w dal popiół z papierosa.

 ‚Przed tobą ekscytująca podróż’.

___________

Dla M.N.

 

kruche ciasteczko

DSC_0481

życie się jakoś tak rozproszyło, podzieliło na drobne. Niby jeden obraz, a jak się przyjrzeć, to wszystko odrębne puzzle

Ucieka z pracy, idzie na pola, siedzi i medytuje. Gra melodyjki na telefonie i wypatruje w przestrzeni recepty na ciszę w głowie. Przeczesuje źdźbła trawy ręką, szuka tej dziewczyny którą kiedyś była, z poczuciem humoru, lekkiej jak ptasie pióro; widzi rąbek prześwitującej sukienki, ale zanim dobiegnie sukienka już chowa się za następnym źdźbłem, i następnym, i w końcu znika zupełnie w wysokiej trawie.

W tym kraju wszystko w człowieku się kurczy. Może od deszczu, a może od mentalności ludzkiej. Tylko nazwy miejscowości pozostają niezmienne od stuleci. Jadłam dziś śniadanie w Rhosllannerchrugog, a lekki lunch w Llanvihangel Crucornau; założę się o wszystkie pieniądze jakich nie mam, że nawet nie przeczytałeś tych nazw. Nic nie szkodzi. Ja też nie. Jeśli chodzi o  walijskie nazwy własne to wyznaję dwie zasady: copy and paste.

DSC_0500

Brexit-srexit, wczorajszy nius, podobnie jak wszystkie wojny tego świata czy wyplute na brzegi Europy uchodźcze dzieci. Lato które nie nastąpiło właśnie się kończy; zmierzch z jezior żagle zdjął, już pokemony odleciały stąd. Fenk fak for dat.

Śmiech w tej trawie słyszy, taki niby śmiech, ale w sumie może wcale nie śmiech; znów miga jej z daleka sukienka, a potem przypomina jej się Sekretne Życie Pszczół i May, która zbierała w sobie wszystkie pokraczności tego świata i w końcu musiała je utopić razem z opakowaniem.

Czeka na coś optymistycznego. Życzliwego. Jak kruche ciasteczko z karmelem albo lot balonem nad niekończącą się bielą Antarktydy. Wybiega z domu o siódmej rano i patrzy jak pierwsze promienie słońca przedzierają się przez liście drzew. W porankach jest magia i jest nadzieja; codziennie nowa, nawet jeśli trwa tylko chwilę. Czyta Dezyderatę:

Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech, i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy.

 

DSC_0466

jeszcze tyle

  • każdy umie kochać, tylko nie każdego

Stanąć któregoś dnia u progu tego wszystkiego, spojrzeć z wysoka, zrozumieć, przeciąć. Zacząć od nowa, śmiać się, dużo się śmiać, chodzić po wyłysiałych górach i płowych dolinach w butach na grubej podeszwie; chodzić z dłońmi miękkimi i ciepłymi jak wtedy, kiedy miałaś 17 lat a 40 było synonimem jednej nogi w grobie. Tak dawno nie śmiałaś się z całego serca; ostatnio jak próbowałaś to skończyło się na czterech fajkach i półgodzinie kaszlu.

Jak ty mi nie podasz ręki, to nikt mi nie poda. Będę wisiała jak kokon pod tym poskręcanym drzewem, w deszczu, aż porosną mnie mchy. A jeszcze tyle mogłoby ze mnie wylecieć fajnych rzeczy. Kolorów. Półprzymkniętych oczu.

bw2

ale za to niedziela, ale za to niedziela

… będzie dla nas:

meanwhile

Bardzo serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy tu zaglądają, oraz wszystkich, których zwykle czytam, a obecnie totalnie zaniedbuję. Na usprawiedliwienie całkowitej niemal blogowej ekstynkcji powiem tylko, że pracuję nad fajnym a pożytecznym projektem, który zostanie światu obwieszczony w najbliższym czasie; potem już tylko przemowy, uściski dłoni prezesa i dyplomy okolicznościowe. Plus, pierwszy raz w życiu awansowałam, więc czad, proszę państwa; biegam jak norka. Chciałabym, żeby doba miała 48 godzin. Mam nadzieję, że to się wszystko jakoś szybko poukłada, nowe i ekscytujące tradycyjnie stanie się starym i nudnym, i będzie można wreszcie wrócić do normalnego życia, uff.

o tym jak odzyskałam wianek

No do czego to. Po dwudziestu latach człowiek wianek odzyskał.

wia

Odzyskanie wianka zawdzięczam Monice i Adamowi, naszym gospodarzom, oraz pięknej szwedzkiej tradycji Midsommar, czyli takiej naszej nocy świętojańskiej. Nocy letniego przesilenia, tańców, hulanek i swawoli przy życzliwym wsparciu ze strony napojów wysokoprocentowych.

Chodzi, rozumiesz, o to, że Szwedzi są podobno z natury zimni i powściągliwi, co sama kilkakrotnie zauważyłam przy próbach zarzucenia profesjonalnego small talku w kafejkach. Ale przychodzi ten jeden dzień w roku (może jeden z dwóch czy trzech) kiedy kraj spotyka się żeby postawić ukwiecony słupek, odtańczyć kolektywnie wokół ukwieconego słupka taniec radości dorównujący najlepszym polskim tradycjom weselno-wkółeczkowym, a następnie wywijać z przytupem do białego rana, co z sumie może troszku konfudować z uwagi na trwające właśnie białe (szare) noce.

mid2 mid3

DSC_0970 mid1

I tak, jeśli z czymś ci się kojarzy kształt ukwieconego słupka, to nie jesteś aż tak daleko od prawdy, bo Midsommar to także święto płodności; najwięcej dzieci podobno rodzi się w 9 miesięcy po nim.

To fajna sprawa łącząca całą lokalną społeczność. Można sobie np. poprzeciągać linę, wbić gwóźdź na czas, spróbować szczęścia w loterii, i, oczywiście, nabyć drogą kupna tradycyjne ciacho upieczone złotymi rękoma miejscowego koła gospodyń wiejskich.

mid6 mid5 mid7mid4

DSC_1212

Każdego roku pod ukwieconym słupkiem lokalny fotograf robi zdjęcie wszystkim dzieciom ze społeczności, tworząc jedyną w swoim rodzaju kronikę: kto przybył, kto wyrósł, kto już prawie przestał być dzieckiem. Nie wiem, czy jest to szersza tradycja, czy tylko wyjątkowa dla tej konkretnej społeczności, ale z pewnością bardzo mądra.

Mieliśmy szczęście, bo doświadczyliśmy prawdziwego Midsommaru, organicznego, nie odstawionego na potrzeby turystów; to było coś szczególnego, coś innego. A na deser byliśmy gośćmi przemiłej polsko-szwedzkiej pary; konwersacja przy stole odchodziła w trzech językach naraz i o dziwo wszyscy się świetnie rozumieli. Ania prawie straciła przytomność z wrażenia kiedy przy stole pojawiła się na chwilę Prawdziwa Finka. To dla mnie prawie tak egzotyczne jak spotkać kogoś z Borneo. Cudo. A tu, proszę, imponujący tradycyjny szwedzki przysmak, torcik krewetkowy wykonany zdolnymi rękami Katarzyny. Wszystkie Katarzyny to fajne dziewczyny, wiem co mówię, bo mam tak na drugie.

DSC_1190

I jeszcze coś: miało padać, a nie padało. Po raz kolejny teoria o tym, że wszędzie zabieram ze sobą przynajmniej przyzwoitą pogodę sprawdziła się. Może ktoś spragniony lata i mieszkający w jakimś fajnym kraju o fatalnym klimacie chciałby mnie do siebie zaprosić..?? Haaalo.. no do ciebie mówię..

A za przepiękny wianek dziękuję Monice; obiecałam sobie go już więcej nie stracić, ale nie wyszło.. Oh, well.

DSC_0953

zimowe słońce

nimf

Wyszliśmy z domu jednocześnie. Ona od razu skręciła w lewo. Ja przystanąłem przy bramce i patrzyłem, jak jej czerwone plecy znikają za zakrętem. Missy Brown jak zwykle stała przy schodach i paliła cienkiego papierosa. Uśmiechnęła się sarkastycznie: ain’t she a beauty, powiedziała. Nic się nie martw. Z trupa miłości wyrosną na wiosnę holenderskie tulipany.

Szmer rozmów unosił się w powietrzu, otulał jak wata. Pęknięte serce daje objawy podobne do pneumonii – powiedział ktoś bardzo wyraźnie. Uniosłem głową i zobaczyłem faceta w gangsterskim kapeluszu i prochowcu, z palcem wskazującym wzniesionym oratorsko do sufitu. Po chwili uśmiechnął się i zniknął. Palec jeszcze przez moment wisiał w powietrzu, niezdecydowany, po czym odchrząknął, strzepnął niewidzialny pyłek z niewidzialnego ramienia i oddalił się dokądś niespiesznie. Widziałem go później jak nasączał rogalik kawą w szpitalnej kantynie.

Zimowe słońce zawsze przypomina mi o Czarodziejskiej Górze Tomasza Manna. Gromada bogatych rekonwalescentów o wątłych nerwach wystawiających blade ciała na działanie zimowego słońca na tarasie ekskluzywnego sanatorium w Davos. Z widokiem na ośnieżone Alpy. Ja tam bym zaraz wyzdrowiał.

Missy Brown tak naprawdę od dawna nie wierzy już w te tulipany. Na pierwszym mężu może jeszcze coś tam kolorowego wyrosło, to był dobry człowiek, chociaż nieszczególnie namiętny. Ale ten drugi, pijak i hazardzista, wypuścił tylko zielsko. Usuwała, ale już jej się nie chce. Miłość to nieudowodnione równianie, brak balansu chemicznego w organizmie, który wytwarza poważny stan chorobowy mówi Missy, słodki ucisk w sercu to mit, ale takie rzeczy to się mówi komuś dopiero w fazie gniewu, sam rozumiesz.

Coś chciałem ci powiedzieć, ale zapomniałem. Widocznie mało ważne było. Ubrałem choinkę, chyba. Czemu chodzę po domu w czapce? Nie wiem czemu. Ty mi powiedz, zawsze znałaś wszystkie odpowiedzi.

Jest 18:19, a może 19:18. Zimowe słońce natrętnie przeciska się przez zasłonięte okna. Zaraz. O 18:19..? w grudniu..?

Zaszyłem się w sobie z beczką kawy i wiadrem rogali. Będę się odbudowywał od podstaw; jak Haiti.

__

_________

A tak se. Miałam ochotę na coś innego. Od kilku dni jestem po uszy zakopana w T.S. Eliot’cie; to jego wina.

żeby się tak chciało jak się nie chce

nm.jpgNajważniejsze w życiu to żeby nie stracić entuzjazmu. Dbać, żeby nie zmarzło niebożątko, dokarmiać, wyciągać za uszy z łóżka, zapewniać rozrywki, dopalać inspiracją, bo jak sobie pójdzie, to zostaje ci głównie oglądanie tokszołów o ludziach, którzy są dla siebie jednocześnie bratem i stryjecznym dziadkiem. Nie próbuj tego ogarnąć, szkoda czasu.

Z upływam lat walka o entuzjazm jest coraz trudniejsza. Coraz mniej ci się chce, coraz mniej cię inspiruje, coraz łatwiej włączyć telewizor, robisz się zmęczony od zarabiania na rachunki, wyblakły od monitora, znudzony. Nagle twoja tarczyca próbuje cię zabić, a wejście na piętro kończy się masażem serca. Przytłaczają cię współpracownicy wiecznie pławiący się w życiowym niezadowoleniu; coraz częściej dla świętego spokoju idziesz z tłumem zamiast pod prąd. Zaczynasz kolekcjonować te wszystkie złote maksymy o tym jaką to bitch jest życie, i ani się nie obejrzysz, a zaczynasz kiwać głową nad dzisiejszą młodzieżą.

Stajesz się w jakiś sposób nieprzepuszczalny, odizolowany, emocje odbijają się od ciebie nie przebijając się do środka. Chcesz coś poczuć, żeby sobie przypomnieć, że jeszcze żyjesz, ale nie masz czasu.

Znajdź czas.

DSC_0254Od kilku dni chodzę po ścianach. Setki lat nigdzie nie byłam. Powtarzalność każdego dnia doprowadza mnie do szewskiej pasji, na wszystkich warczę. Muszę przełamać rutynę, musi mi się znowu zachcieć tak jak mi się nie chce. Więc wyjeżdżamy rano. Wodospady. Kiedyś się zgubiłam i brocząc rzeką i obijając tyłek na skałach wylazłam wprost na Cudo. Wodospad wielki, rozłożysty (jak na walijskie warunki; Walia to jest w ogóle taka Nowa Zelandia w wersji skompresowanej). Od tamtej pory usiłuję go odszukać, ale zawsze coś mi staje na przeszkodzie. Zaczęłam nawet myśleć, że padłam wtedy z wysiłku i mi się zamajaczył. Ale M. ostatnio znalazł i napisał entuzjastycznie. Poruszył moją ambicję. To jedziemy.

DSC_0237DSC_0267

Tymczasem ścieżkę mi zamknęli. ‚Dla bezpieczeństwa’. Co, ja nie pójdę..? Cholera, croissanty zostały w samochodzie. Świeżutkie, z almondami. Nie bądź dzieckiem. Albo bądź, kurde. Co ja nie pójdę tą ścieżką? Przecież wiadomo, że oni tu maja kuku na punkcie BHP, a ja ostatecznie pochodzę z narodu, który z szablami leciał na czołgi. Idziemy. Ścieżka wije się wzdłuż rzeki, biegnie pod nerwowo wyglądającymi ścianami klifów, wszędzie wystają korzenie. Ślisko; tu trzeba się wspiąć, tam podeprzeć, tu zjechać na tyłku; rewelacja. Zaczynam czuć, że jestem. Oddycham. Walia jest krajem typu ‚właściwie to już wracam, no dobra, to jeszcze zerknę co za rogiem’ a za rogiem jest zazwyczaj nieoczekiwany gwóźdź programu. Taki jak ten właśnie wodospad o wdzięcznej nazwie Sgwd Isaf Clun-Gwyn. Nie ten, którego szukałam. Oczywiscie kompletnie pomyliłam parkingi i punkty wyjścia. Znowu się nie uda. Ale nic nie szkodzi.

DSC_0299Przypadkowość odkrycia wprawia w osłupienie na równi z jego urodą. Do tego dookoła nie ma żywej duszy. Możesz siedzieć tak długo jak chcesz, popijać przytaszczoną herbatę, kłócić się, kto był odpowiedzialny za zapomniane croissanty. Oddychać, odczyniać uroki. Dać się wypełnić znośnej lekkości bytu. Potem iść dalej, bo skoro jedno cudo było, to czemu nie następne? Schodzić wciąż dość ostro w dół (odsuwając od siebie myśli o powrocie). Kilkaset metrów dalej, proszę bardzo, cała seria. Są większe niż wyglądają na zdjęciu, bo uparcie używam obiektywu szerokokątnego który lubi zakłamywać rzeczywistość.  Za to go kocham, chociaż akurat nie w tym przypadku.

wodosPotem można odkryć jeszcze jeden wodospad i jeszcze jeden, a potem zamknąć kółeczko i zacząć powrót, który oczywiście będzie ciął stromo pod górę. I tu mogłabym spokojnie paść i zadzwonić pod zapodawany wszędzie numer alarmowy, ale mi duma nie pozwala. Poza tym to zmęczenie jest fajnym zmęczeniem. Innym niż to codzienne. No i mam te croissanty w samochodzie; zdumiewające, że taka mała rzecz może człowieka zmobilizować, i to na odległość.

wodospPrzybyłam, zobaczyłam, zwyciężyłam. Nie to co planowałam, ale nie szkodzi. Życie to jest to co ci się przytrafia kiedy jesteś zajęty robieniem innych planów. Jestem usatysfakcjonowana, bardzo. Na jakiś czas.

11

 PS. Opis trasy pojawi się wkrótce na „Wędrowaniu’, gdyby ktoś chciał się zmierzyć.

I shall say ‚zis only once

Listen very carefully, I shall say ‚zis only once. Bardzo doceniam komentarze z poprzedniego wpisu,  jak i wszystkie komentarze, bo to, że czytasz i Ci się podoba, i zostawiasz ślad, jest dla mnie bardzo ważne. Drugi raz się do tego nie przyznam, żeby nie być posądzoną o próżność i wyrachowane manipulacje w celu szpanowania lajkami na fejsbusiu.

Interakcja, ot, co. Bez tego dupa płaska. Więc dzięki, że Ci się chce, bo dzięki temu mi też się chce, i to fajne jest i lubimy.

Jakbym miała wybrać dla Ciebie i siebie jedno życzenie na nowy rok, to wybrałabym: ciekawego życia. Które nie zawsze zależy od ilości posiadanych aktywów, ale często od prostej decyzji w sprawie tego, czy Twoja szklanka jest od połowy pusta, czy do połowy pełna. Co tam do tej szkalnki nalejesz, to już tam, pani, kwestia gustu. U mnie w tej chwili rum z miodem.

DSC_0220

 

gęstość materii

Od kilku dni obserwuję wokół siebie zagęszczenie jakiejś złośliwej materii, która sprawia, że wszystko mi leci z rąk, odbijam się od muru bezmózgiej biurokracji, mikser z zupą marchewkową eksploduje malowniczo na całą kuchnię, taksówkarz co prawda podjeżdża na czas, ale w innym mieście, nie mogę przestać myśleć o frankfurterkach z keczupem, w pracy informatyk ‚niechcący’ czyści cały mój dysk uwalniając mnie od ciężaru wielu pożytecznych dokumentów oraz rejestru czasu pracy, wszystkie recepcjonistki we wszystkich przychodniach do których muszę dzwonić zmagają się z permanentnym PMS-em, dom przypomina plac budowy, klienci nie odpowiadają na wezwania do zapłaty, wylałam na siebie kawę, a na ścianę w łazience powrócił grzyb. Chcę komuś wydrapać oczy, dzień dobry.

2

dokąd ??

Od kiedy mieszkam w Walii, w której słowa ‚lato’ i ‚słońce’ wyrzucono ze słownika, priorytetem wakacyjnym stały się basenik, palemka i witamina D. Coś tam zawsze się zobaczy, ale niewiele ma to tak naprawdę wspólnego z podróżowaniem. Tymczasem obecnie Walia cieszy się rewelacyjnym i zupełnie niespodziewanym latem i myśl o wszystkich nierealizowanych zamierzeniach podróżniczych zaczyna mi ciążyć na duszy. Ten rok już odpada, ale chciałabym przedsięwziąć jakiś większy plan na rok przyszły. Na razie zupełnie nie wiem na czym się skupić; za dużo czytam blogów podróżniczych, wszędzie bym chciała pojechać, jestem jak ten osioł przy żłobie co zdechł z głodu z powodu niemożliwości podjęcia decyzji czy woli owies czy siano.

Na pewno wiem tylko to, że chcę poza Europę. Prawdopodobnie na dwa tygodnie. Nie jestem doświadczonym globtrotterem i mam pewne fizyczne ograniczenia, więc trekking po dżungli amazońskiej albo wspinaczka na K2 odpada. Jednym z priorytetów byłaby na pewno fotografia; ale to zawsze wypala, gdziekolwiek się ostatecznie znajdę.

I tu właśnie chciałabym ładnie poprosić o jakieś sugestie. Indie wykluczam na znak prywatnego protestu przeciw przemocy wobec kobiet. Do Afganistanu to jeszcze nie w przyszłym roku, chyba, że uda mi się wychodować brodę i turban. Pomocy. Niech mnie ktoś popchnie w jakimś kierunku; muszę przedsiewziąć jakiś Plan (by te bzdurne pomysły raz mieć z głowy.

DSC_0187

Pogranicze w ogniu

DSC_0219

Pogranicze walijsko-angielskie od zawsze było areną zbrojnych przepychanek, mniej lub bardziej udanych powstań i pielęgnowania wzajemnej nieufności. Miasta i wsie reguralnie przechodziły z rąk do rąk; ich dzisiejszy wygląd i ogólna atmosfera jest tego odzwierciedleniem. Wzdłuż granicy przebiega słynny Offa’s Dyke, wał ziemny usypany, jak słusznie się domyślasz,  przez kolesia o ksywce Offa w VIII wieku w celu odgrodzenia się Anglosasów od krnąbrnych Walijczyków z Powys. Wałem można sobie pospacerować (jakieś 170 mil); tylko nie w upale, bo można paść przy drodze na odcinku leśnym i nikt was nie znajdzie przez miesiące. Ja miałam szczęście, bo się znalazłam i szybko dostarczyłam do pubu w pobliskim miasteczku Knighton. Walijskie miasteczko Knighton jest dumnym posiadaczem malutkiej stacji kolejowej znajdującej się… w Anglii.

Jedynym ogniem na pograniczu jest dziś niespodziewane lato. Średnio 28 stopni. Taki wybryk natury.

DSC_0204

Niedaleko od Knighton leży miasteczko Presteigne [czyt. prestin] w którym to sobie właśnie kampingowaliśmy na łikendzie. Kamping charakteryzował się idealnym położeniem, krukami które zaczynały się wydzierać o czwartej rano, rewidując moje poglądy na powszechny dostęp do broni palnej, oraz sympatyczną parą panów z pieskiem w przyczepie obok. Do miasteczka Presteigne [walijskie Llanandras] idzie się przez pole i pagórki, i tak samo wraca w środku nocy, co ja już zapomniałam, jakie to może być fajne, zwłaszcza przy pełni księżyca i dużej ilości pokrzyw. Presteigne jest sympatyczną mieścinką o wyluzowanej atmosferze; swego czasu spłynęła na nią fala podstarzałych hippisów wypłukanych z wyścigu szczurów i szukających alternatywnych styli (stylów?) życia (żyć?).

DSC_0185

Presteigne szczyci się posiadaniem świetnego muzeum, wiktoriańskiego budynku sądu związanego z czasami, kiedy do miasteczka zjeżdżał sędzia by roztrząsać spory i godzić waśnie; muzeum zachowało autentyczny charakter z mnóstwem starych gadżetów do pomacania czy założenia na siebie, i lampami na świeczki w ciemnych korytarzach produkującymi atmosferę.

DSC_0138 DSC_0144 DSC_0142 DSC_0158

Presteigne ma też swoją Straszną Zbrodnię. Niejaka Mary Morgan, lat 17, służąca, poczęła przy współudziale bliżej nieznanego dżentelmena dziecko, które następnie urodziła cichcem i udusiła w obawie przed osądem społecznym. Podobno, jak głosi legenda, do czynu nakłonił ją jej własny ojciec, który nie mógł znieść myśli o hańbie w rodzinie (chrześcijanie? Nie może być). Podobno sympatyczny tatuś również zasiadał w sądzie, który skazał Mary na śmierć za jej czyn. Nagrobek pełen chrześcijańskiej miłości ufundowany przez Sprawiedliwych Tego Świata oraz tablica dodana kilkaset lat później znajdują się na cmentarzu w Prestigne i są wymownym świadectwem moralności w tamtych czasach (warto powiększyć i się wczytać):

mary

Ojciec nieszczęsnego dziecka Mary nie tylko nie został pociągnięty do jakiejkolwiek odpowiedzialności, ale nawet zidentyfikowany. Nie czarujmy się. Kobiety zawsze miały przesrane.

DSC_0175

Presteigne posiada również festiwal muzyki niesprecyzowanej ze stosowną ilością średnio przytomnych nastolatków, kilka pubów, kafej i greckie bistro (pyszne gołąbki w liściach winnych). To wszystko razem do kupki – lubimy. I te ciemne pola z pokrzywami. Bardzo.

DSC_0050

Namiary na kamping gdyby ktoś poszukiwał (12/noc, piękna lokalizacja i bdb kible/prysznice).

Mapka orientacyjna dzieki uprzejmości nieocenionego google:

mapka

Ufam, żeście zdrowi.

DSC_0238

wstawać rano

zima

Ogólnie, to należy iść do przodu. Wstawać rano, bo kto rano wstaje, temu ktoś coś daje, nie wiem co, ale na pewno coś. Kto też nie wiem, ale nie bądźmy drobiazgowi. Może daje niebo z gwiazdami nad stacją w T; strategiczne miejsce w pociągu z widokiem na Fajny Towar; mniejszy wkurw ogólny, bo zimno studzi krew. Rudego na płocie w pierwszych promieniach słońca.

DSC_0347n

Ogólnie nie jest źle; podobno już lada moment ma nawet być całkiem, całkiem znośnie.

pejzaż w powieki miękko wsiąka

Znów wędrujemy – napisał poeta, wyśpiewał artysta. <klik>

Wędrując po Walii południowej można się np. natknąć na Trochę Orientu:

Strzelić sobie autoportret z mostem:

Spotkać egzotyczne zwierzątko:

Lub roślinkę:

Znanego aktora:

Oraz inne fajne rzeczy, takie jak błotko, zimny wiatr oraz budę z gorącą herbatą.

A Ty byłeś już na swoim jesiennym spacorze, kwiatuszku?