Pogranicze walijsko-angielskie od zawsze było areną zbrojnych przepychanek, mniej lub bardziej udanych powstań i pielęgnowania wzajemnej nieufności. Miasta i wsie reguralnie przechodziły z rąk do rąk; ich dzisiejszy wygląd i ogólna atmosfera jest tego odzwierciedleniem. Wzdłuż granicy przebiega słynny Offa’s Dyke, wał ziemny usypany, jak słusznie się domyślasz, przez kolesia o ksywce Offa w VIII wieku w celu odgrodzenia się Anglosasów od krnąbrnych Walijczyków z Powys. Wałem można sobie pospacerować (jakieś 170 mil); tylko nie w upale, bo można paść przy drodze na odcinku leśnym i nikt was nie znajdzie przez miesiące. Ja miałam szczęście, bo się znalazłam i szybko dostarczyłam do pubu w pobliskim miasteczku Knighton. Walijskie miasteczko Knighton jest dumnym posiadaczem malutkiej stacji kolejowej znajdującej się… w Anglii.
Jedynym ogniem na pograniczu jest dziś niespodziewane lato. Średnio 28 stopni. Taki wybryk natury.
Niedaleko od Knighton leży miasteczko Presteigne [czyt. prestin] w którym to sobie właśnie kampingowaliśmy na łikendzie. Kamping charakteryzował się idealnym położeniem, krukami które zaczynały się wydzierać o czwartej rano, rewidując moje poglądy na powszechny dostęp do broni palnej, oraz sympatyczną parą panów z pieskiem w przyczepie obok. Do miasteczka Presteigne [walijskie Llanandras] idzie się przez pole i pagórki, i tak samo wraca w środku nocy, co ja już zapomniałam, jakie to może być fajne, zwłaszcza przy pełni księżyca i dużej ilości pokrzyw. Presteigne jest sympatyczną mieścinką o wyluzowanej atmosferze; swego czasu spłynęła na nią fala podstarzałych hippisów wypłukanych z wyścigu szczurów i szukających alternatywnych styli (stylów?) życia (żyć?).
Presteigne szczyci się posiadaniem świetnego muzeum, wiktoriańskiego budynku sądu związanego z czasami, kiedy do miasteczka zjeżdżał sędzia by roztrząsać spory i godzić waśnie; muzeum zachowało autentyczny charakter z mnóstwem starych gadżetów do pomacania czy założenia na siebie, i lampami na świeczki w ciemnych korytarzach produkującymi atmosferę.
Presteigne ma też swoją Straszną Zbrodnię. Niejaka Mary Morgan, lat 17, służąca, poczęła przy współudziale bliżej nieznanego dżentelmena dziecko, które następnie urodziła cichcem i udusiła w obawie przed osądem społecznym. Podobno, jak głosi legenda, do czynu nakłonił ją jej własny ojciec, który nie mógł znieść myśli o hańbie w rodzinie (chrześcijanie? Nie może być). Podobno sympatyczny tatuś również zasiadał w sądzie, który skazał Mary na śmierć za jej czyn. Nagrobek pełen chrześcijańskiej miłości ufundowany przez Sprawiedliwych Tego Świata oraz tablica dodana kilkaset lat później znajdują się na cmentarzu w Prestigne i są wymownym świadectwem moralności w tamtych czasach (warto powiększyć i się wczytać):
Ojciec nieszczęsnego dziecka Mary nie tylko nie został pociągnięty do jakiejkolwiek odpowiedzialności, ale nawet zidentyfikowany. Nie czarujmy się. Kobiety zawsze miały przesrane.
Presteigne posiada również festiwal muzyki niesprecyzowanej ze stosowną ilością średnio przytomnych nastolatków, kilka pubów, kafej i greckie bistro (pyszne gołąbki w liściach winnych). To wszystko razem do kupki – lubimy. I te ciemne pola z pokrzywami. Bardzo.
Namiary na kamping gdyby ktoś poszukiwał (12/noc, piękna lokalizacja i bdb kible/prysznice).
Mapka orientacyjna dzieki uprzejmości nieocenionego google:
Ufam, żeście zdrowi.