Chodzi o to, że Walię i Szkocję można kochać za piękno natury, ale to do Anglii jeździ się po historię, która często wcale nie siedzi pochowana za ogrodzeniami i opłatami za wstęp, ale żyje pomiędzy ludźmi, dzieląc ich codzienność, nie wadząc nikomu, gdzieś tam w tle.
O Wells usłyszałam przypadkowo w telewizorze. Odbywał się tam akurat jeden z tych rozlicznych antique shows, czyli programów, w których ludzie przynoszą wygrzebane gdzieś starocie a eksperci je wyceniają. Prowadzący rozpływał się w zachwycie nad miastem, a zwłaszcza nad urodą średniowiecznej katedry, dzięki której nieduże Wells ma właśnie statut administracyjny city, czyli miasta pełną gębą, w odróżnieniu od town, czyli miasteczka. Dla wielbicieli statystyk: Wells to najmniejsze city w Anglii. I znajduje się w Somerset, hrabstwie cydru. Nie żebym tu, prawda.. ale dobry cydr nie jest zły, pod warunkiem, że nie jest zbyt wytrawny (dry). Odchodzisz od tematu. Hm, tak. Nazwa ‚Wells’ oznacza studnie; często używana jest na określenie źródełka; jednego z tych, co to zazwyczaj mają jakieś cudowne właściwości. Jesteś lekiem na całe zło i nadzieją na przyszły rok, lalala…. sory. Źródełko życzyło sobie wybić na terenie wybudowanego później Pałacu Biskupa, o którym pisałam już wcześniej a źródlana woda płynie sobie ulicami miasta w specjalnych rynienkach. Urocze czy jak?
Sama katedra jest jedną z najładniejszych jakie widziałam, a widziałam całkiem sporo, bo lubię katedry. Już sam jej elegancki front robi wrażenie, ale w środku okazuje się architektonicznym cudem rodem z tolkienowskiego Rivendell. Unikatowa linia łuków jest perfekcyjna; patrzenie na nią stanowi przeżycie czysto estetyczne, niezwykłe. Katedra jest stareńka i ma mnóstwo zakamarków aż pulsujących namacalną historią. Np. jedyny tak dobrze zachowany średniowieczny zegar w Europie – na chodzie. O określonych godzinach figurki poruszają się ‚walcząc’ ze sobą jak poznańskie koziołki.
Odnośnie dotykania historii: niedaleko ołtarza stoi sobie zupełnie nieniepokojony przez większość turystów mebelek. Mebelek powstał jako skrzynia na szaty liturgiczne, wygląda o tak:
i został wykonany w roku 1120. 1 1 2 0, powtarzam. Wciąż w użyciu. I tak sobie stoi, o. I można pogłaskać, i nikt nie krzyczy. Mój mózg eksplodował nie mogąc tego faktu przetworzyć. Nie można bardziej dotknąć historii. Albo takie, o, proszę, schodki. Fikuśnie wykoślawione przez miliony pobożnych stóp.
Albo taki biskup, cały pokryty autografami ludzi nieżyjących od wieków. To najbardziej interesująca rzeźba nagrobna jaką w życiu widziałam. Zwykle takie rzeźby są przeraźliwie nudne i nikt nie zwraca na nie uwagi. W tym przypadku wandalizm pamiątkowy wynikający z potrzeby pozostawienia po sobie trwałego śladu na tym padole nie tylko wzbogacił zabytek wizualnie, ale sam stał się zabytkiem.
Katedra ma również malownicze krużganki i przylegający cmentarzyk, a za płotem, po sąsiedzku mieszka wspomniany już Pałac Biskupa. Niejako między jednym a drugim znajduje się Peniless Porch, czyli w dosłownym tłumaczeniu ‚ganek dla ludzi bez grosza przy duszy’, zaułek żebraczy, prawnie ustanowiony w 1450. Nie przypomina to komuś troszkę gildii żebraczej z Ankh Morpork..?
Tuz obok katedry znajduje się brama skrywająca prawdziwy skarb, jedną z najsłynniejszych ulic Anglii – Vicar’s Close. Ulica szczyci się statusem najstarszej nieprzerwanie zamieszkałej ulicy w Europie; i tak, robi wrażenie, i tak, najprawdopodobniej skręci cię z zazdrości. Budynki powstały w połowie XIV w i jakoś strasznie mocno się podobno z zewnątrz nie zmieniły. Charakterystyczne kominy Vicar’s Close to jedna z pocztówkowych ikon Anglii. Popatrz sam.
Podsumowując, pełne średniowiecznego czaru Wells to miejsce idealne na całodniową wycieczkę. Nie bez znaczenia jest fakt, że w czasach komercjalizacji totalnie wszystkiego wstęp do katedry jest bezpłatny, well.. dotacje mile widziane, ale jednak wstęp bezpłatny. To lubimy.
I jeszcze mają tam gadające toalety. Przysięgam. Nie zwariowałam.