oprócz góry wysokiej, oprócz drogi szerokiej

11

No więc, wyszłam dziś z domu z jasno ustalonym celem takim a takim. A potem, jak zwykle, nieśmiertelne o, a cio to..? zaciągnęło mnie na jakąś boczną, zupełnie przypadkową i nie rzucającą się w oczy ścieżkę. A tam, nad rzeczką, opodal krzaczka, mieszkała.. smok. 

DSC_0196

Nawet kilka. I elfy. A na ławce wystruganej z pnia drzewa mieszkał koleś mikrej postury, mogący od biedy uchodzić za hobbita; nie wiedzieć czemu uciekł przy próbie nawiązania kontaktu. Co jest, przecież nie gryzę, fakt, że fryzjer się kłania, i siłownia, ale żeby zaraz tak człowieka od razu skreślać. I był jeszcze ptaszek drapieżny nad głową. Najwięcej dramaturgii wprowadziły krzaki kolczaste, przez które kazało mi się przedzierać nieśmiertelne co, ja kurde nie dam rady? Jak zwykle utkwiłam w połowie drogi i pewnie siedziałabym tam do tej pory, odarta ze skóry i z godności, ale na szczęście przypomniałam sobie o herbacie w termosie i herbatniczku, zwłaszcza herbatniczku, i wstąpiły we mnie siły herkulesowe.

55

Dotarłam do ławeczki, czule ściskając termos; herbatniczek, jak się okazało, wypadł mi z torby podczas walki z kolczastym buszem. Siedzę. Z zainteresowaniem podziwiam krwawe graffiti na łydkach i dłoniach; ptaki śpiewają, jakby zaraz miał się świat skończyć, słońce łaskocze twarz. Jest dobrze. I nagle zaczynam się zastanawiać, czy to ja widzę rzeczy przeciętne jako szczególne, czy inni po prostu nie umieją patrzeć? A może rzeczywiście jest tak, że piękno jest w oku patrzącego. Walia to nie wodospady Niagara, nie uderza rozmachem w twarz, nie powala na kolana; Walia wsącza się delikatnie i niepostrzeżenie pod skórę i pozwala głęboko odetchnąć.

Oprócz błękitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba.

W sumie czy to ma jakieś znaczenie co i jak widzą inni?

BeFunky_Chromatic_1.jpg

DSC_0256 3 6 DSC_0258

 

i znów wędrujemy ciepłą ziemią

image

Bywa różnie, co nie. Czasem trzeba wyławiać zirytowanego robala z herbaty. Tłumaczyć  zmęczonym nogom, że tu się nie ma co opierdalać, trzech latek nie mają, na rączki nie wezmę i nie, loda też nie kupimy. Czasem gałęź wyglądająca na pewniaka pęknie ci w dłoni i zjedziesz na dupsku kilka metrów w dół pagórka, ratując przede wszystkim jezusmaria! aparat; siłą rzeczy tu i ówdzie pojawi się siniak. Wdepniesz po kolano w sprytnie zakamuflowaną błotnistą maź. Te kilka mikrych niedogodności nie ma jednak znaczenia wobec tego, że przypadkiem wejdziesz do lasu akurat w tym miejscu, w którym ktoś zgubił szmaragdowe jeziorko z wodospadem i mini tamą. Napatoczysz się na polankę czerwoną od poziomek, zza krzaka skoczy ci do gardła wzruszeniem pole niebieskich dzwonków. Staniesz, co prawda tylko na sekundę, ale jednak, oko w oko z sarną. Na ramieniu usiądzie ci motyl. Ptaszory wczoraj dostały wiosennej głupawki; niesamowite operowe trele cichły tylko wtedy, kiedy z nieba dolatywał charakterystyczny odgłos polującej pustułki czy tam innego sokoła.

image

image

Mam szczęście, bo mieszkam praktycznie u wylotu kilku dolin, mój dom otaczają wzgórza. Brzmi to lepiej niż wygląda, głównie dlatego, że cały widok zasłaniają mi zaborczo drzewa, a od frontu mam główną drogę przelotową przez gęsto zamieszkałą Llynfi Valley. Ale wystaczy przejść na drugą stronę ulicy i jestem w lesie, mam do wyboru dwa rezerwaty oraz nieskończoną ilość przypadkowych ścieżek, na których tylko z rzadka można spotkać inną żywą duszę. Podjadę pięć minut wozem i mogę godzinami szlajać się po piaszczystych szlakach szczytami wzgórz. W dzień taki jak wczoraj, ze słońcem na twarzy, bryzą we włosach i gupią radością w sercu człowiek czuje się zupełnie jakby pojechał sobie gdzieś na fajne wakacje. Odrestaurowany, otrzepany z pajęczyn. Czasem mówię do Boskiego, który przecież nie ma pojęcia o tych sprawach, że o, tu to zupełnie jak w Bieszczadach, albo w Beskidach. Może mniej koloru, albo po prostu inny rodzaj koloru. Dla mnie najważniejszym zmysłem do przywoływania dobrych wspomnień jest zapach, i jak tak pachnie latem, słońcem i sosnami, to natychmiast przenoszę się na wakacje do babci, mam 10 lat i zaraz dostanę kogielmogiel. Z kakałem.

image image

Spacerując po Walii rozumiem, dlaczego Tolkien ukochał sobie ten kraj i czerpał z niego tyle inspiracji w swoich książkach o Śródziemiu. W lasach często się natykam na ten specyficzny walijski mix przyrody i postindustrialu, jakieś porośnięte mchem schody do nikąd, fragmenty starych ceglanych murów, elementy konstrukcji przemysłowych zarośnięte krzakami, rozpadajacy się budynek, wszystko to stwarza atmosferę w której łatwo dać się ponieść fantazji, i wyobrazić sobie, jak wiele księżyców temu Elfy opuszczały tę krainę udając się do Białej Przystani, a ich eleganckie pałace rujnował upływ czasu i siła natury.

image

image

image

Tak więc, mili i drodzy, czy w Walii, czy gdziekolwiek indziej, idźcie i szwędajcie się wszyscy, bo nie ma to jak się zmęczyć, naładować akumulatory, przy okazji odkryć coś, co jest niewidoczne dla większości, zapomniane. I zawsze noście ze sobą termos z herbatą, choćby po to, żeby podtopić robala. Nie lubimy robala. Wszystko ci w ogrodzie zeżre, tylko chwasta nie ruszy. Zaraza i skaranieboskie, pani.

image