Dzię dobry. Zatrzasnęły się drzwi od salonu.
Sytuacja ma walor edukacyjny. Dowiaduję się np. że zatrzaśniętych drzwi nie da się otworzyć przy pomocy: dwóch miniśrubokrętów, łyżki do herbaty, obietnic przemocy, wychodzenia przez okno, utknięcia w oknie z jedną nogą na zewnątrz ani uderzania głową we framugę. Inne pozytywy: przynajmniej siedzimy po tej samej stronie drzwi, co lodówka i piwo. Poza tym pogoda jest do dupy, a jeszcze 50 lat temu ludzie w ogóle nie mieli łazienek, więc o co chodzi. Bigdil.
Tymczasem, gdyby ktoś chciał rzucić wyzwanie pogodzie i ukształtowaniu terenu, to może wybrać się na wędrówkę np. z parku Margam niedaleko Port Talbot. Będzie się szło w górę. Potem po płaskim. Potem znowu w górę. Potem w dół. I tak dalej. Będzie widać otwarte przestrzenie i jelenie, a także kanał Bristolski, kominy Port Talbot, a przy ładnym dniu nawet Swansea i Albion. W dalszej części szlaku krajobraz robi się już bardzo walijski, wypłowiały i surowy; takie klimaty też mają swoich entuzjastów. Najfajniejsza rzecz w pałętaniu się po takich wypłowiałych szlakach to kompletny brak czynnika ludzkiego oraz spora ilość ptaków drapieżnych krążących nad głowami. To lubimy.
Szlak jest częścią tzw. Ogwr Ridgeway Walk, liczącego sobie jakieś 20km. Podobno można go przejść w jeden dzień, ale mądrale w przewodnikach zapominają o powrocie; jak musisz wrócić do samochodu to masz do zrobienia 40, jak szybko sprytnie policzyłam. Osobiście uważam, że całkiem do rzeczy są 3 km i powrót do Margam Park na popołudniową herbatkę i ciacho. Z parku wychodzą też inne szlaki. W ogóle sam park jest bardzo fajnym miejscem, już kiedyś go opisywałam i nadal uważam za godny polecenia.
Jeśli zaś chodzi o niedawno rozpoczęty cykl pt. fajowe nazwy miejscowości, oto proszę bardzo, przez państwem sympatyczna wsiunia Much Marcle w Herefordshire. Nikt nie wie, co znaczy ‚marcle’, ale cokolwiek to jest, mają tam tego dużo. I jeszcze mogą się pochwalić celebrytą: w Much Marcle urodził się Fred West, znany i lubiany seryjny zabójca. Jego rodzina podobno mieszka tam do dziś. Ciekawa jestem, czy brytyjskim obyczajem ktoś we wsi czerpie zyski z posiadania w archiwum obywateli celebryty, np. lokalny rzeźnik nosi nazwę u Freda. Ktoś może był i się wypowie..?
Miło mi jest również donieść, że to jeszcze nie poniedziałek. I tym radosnym akcentem.