Dowcip o kolorycie lokalnym: czy wiesz, jak się nazywa owca przywiązana do latarni w Cardiff? Centrum Rekreacyjne. Istota dowcipu dostępna wtajemniczonym oraz pewnej grupie baców z Podhala.
Do rzeczy jednak. Lato ma się ku końcowi, co widać, słychać i czuć, lecz nie upadajmy na duchu, jesień też piękna, a np. dla spaceru po klifach pora roku nie ma w ogóle większego znaczenia. Oczywiście, najefektowniejsze są późnym letnim popołudniem, kiedy słońce zaczyna pochylać się nad horyzontem, a światło przybiera taki ciepły, niemal złoty kolor; ale warto się wypuszczać na długie nadmorskie spacery o każdej porze roku, bo to dobre jest dla zdrowia, panie.
Naukowcy odkryli co nas tak pociąga w morzu. Chodzi o jego zapach, który kodujemy od najmłodszych lat, i który zawsze będzie nam się kojarzył z latem, wakacjami, zamkami z piasku, młodością, wakacyjną miłością itp. Zapach miłych wspomnień. Pochodzenie zapachu morza jest jednak raczej trywialne – okazuje się, że jest on efektem działania bakterii, które odżywiając się odpadami organicznymi np. martwymi glonami wytwarzają rozmaite gazy. Jednym zdaniem: morze pierdzi. Jak romantycznie.
No, to skoro nam to puszczające bąki morze tak dobrze robi na samopoczucie, to dawaj, jedziemy. Konkretnie jedziemy na półwysep Gower, miejsce o outstanding natural beauty, jak to ładnie określają tubylcy. I tu mam dwie propozycje, a może nawet trzy. Pierwsza to zatoka Three Cliffs Bay (Trzech Klifów), na oko jakieś 40 minut jazdy na zachód od Swansea, oto już leci do ciebie mapka orientacyjna (kliknij żeby powiększyć) by nieocenione Google; zasadniczo chodzi o to, żeby się kierować po znakach na Gower, drogą A4118 i w pewnym momencie zjechać w lewo do miejscowości Southgate. Tam sobie ładnie zaparkować na całkiem sporym nadmorskim i bezpłatnym (sic!) parkingu należącym do National Trust i puścić się wzdłuż wybrzeża, że tak powiem, w prawo.
Spacerek będzie całkiem przyzwoity, kilkugodzinny (łącznie wte i wewte), bardzo atrakcyjny widokowo; może być w dół i pod górkę po wydmach, polecam obuwie łatwe do zrzucenia. Jak się wdrapiesz na skałkę, to widok będzie m.in. taki (nie licząc sandałów):
Plaże Gower są bardzo rozległe, dobrze sie po nich chodzi; nigdy nie ma tam wielkich tłumów. Tytułowe trzy klify na fotkach służą m.in. amatorom wspinaczek skałkowych. Amatorom architektur służą ruinki zamku Pennard, wybudowanego dawno temu i znajdującego się bardziej w głębi zatoki przy polu golfowym (można dojść idąc wzdłuż rzeki na zdjęciu). Ruinki można sobie odwiedzić nieodpłatnie, co lubimy bardzo.
Gdyby ktoś chciał sobie zafundować dłuuuugi całodniowy spacer wybrzeżem, to po dotarciu do 3CB można sobie iść dalej i dojdzie się do propozycji drugiej, Zatoki Oxwich, której uroki opisałam już o tutaj.
Propozycja trzecia: Port Eynon. Żeby się tam dostać po prostu nie zjeżdżasz z drogi A4418 w Southgate, a jedziesz nią do końca. Parking przy morzu jest płatny, ale nie ździerają. Samo Port Eynon to taka sobie ot wioseczka, przyjemna, ale bez ekscytacji, natomiast posiada w swojej linii brzegowej dwie atrakcje, z których pierwszą jest tzw. Salt House z XVIII w, któren służył był za przemytniczą melinę paserską ukrytą pomysłowo pod szyldem zakładu do ekstrakcji soli z wody morskiej. Częściowo wyglądał tak:
Przemyt był jedną z bardziej rozpowszechnionych profesji w tych stronach kilka stuleci temu. Pomysłowość panów przemycających była nieograniczona jak głupota dziedziczki hilton; do dziś mamy okazję podziwiania przemytniczej ‚dziupli’ sprytnie wbudowanej w klif, skutecznie maskujący przed wścibskim zainteresowaniem służb oraz przypadkowych przechodniów. Dostęp wymaga pewnej akrobatyki, ale poradzisz sobie, chyba, że nie masz nogi. Trzeba iść od Port Eynon wzdłuż wybrzeża w prawo (górą klifu), i w pewnym momencie podążyć za ścieżką przecinającą klif mniej więcej w połowie. Będziesz skakał po skałkach, więc upewnij się, że twój sprzęt fotograficzny nie będzie się o nie radośnie obijał. Warto się potrudzić, bo satysfakcja ekploratorska gwarantowana. Nie każdy tam dochodzi, nie każdy umie to miejsce znaleźć. W trakcie maksymalnego odpływu podejrzewam – ale nie wiem na pewno – że można się tam też dostać idąc podnóżem klifu.
Intrygujące to miejsce nosi nazwę Culver Hole (prawdopodobnie od staroangielskiego słowa culufre, oznaczającego gołębia), i jak na prawdziwą przemytniczą dziuplę przystało posiada dziwną, mocno odczuwalną atmosferkę. Chętny może się – zachowując ostrożność – zmierzyć ze zwisającą liną i spróbować dostać do środka, w którym to środku są podobno cztery piętra, sporo gołębich gówienek i kto tam wi co jeszcze, panie.
To tyle na dziś.
Jeszcze coś z innej półki. Obejrzałam ostatnio dwa filmy godne uwagi: szwedzko-duński „Evil” o przystojnym chłopcu, który jedzie sobie do szkoły z internatem i tam napotyka piekło bully’ingu, i staje mężnie i wychodzi zwycięsko, oraz amerykański „Precious„, o grubej czarnej lasce, która ma w życiu przesrane, lecz mimo to staje mężnie i wychodzi zwycięsko. Plus Mariah Carey w epizodzie – o dziwo, nawet nie chce się na jej widok rzucić bigosem w telewizor. Polecam oba, odradzam zaś korzystanie z opinii użytkowników filmwebu, skądinąd profesjonalnego serwisu filmowego; mam wrażenie, że siedzi tam trzech dwunastolatków wypożyczonych z forum onetu, znanej wylęgarni tęgich mózgów, pali zioło i plecie sobie od rzeczy.