i znowu o tych wodospadach, no ileż to można

Wracam uparcie do wodospadów w dolinie Neath, kilkakrotnie już opisywanych na tym blogu; uwielbiam tam jeździć o każdej porze roku, ale z fotograficznego punktu widzenia jesień jest szczególnie atrakcyjna, nie tylko ze względu na kolory upadłych liści, ale głównie z powodu deszczu (nie sądziłam, że to powiem) który zwiększa objętość wody w rzece Nedd Fechan i wzbudza furię w wodospadach.

Odkryłam ostatnio, że wodospady w Neath mają swoje komercyjne zastosowanie, służą mianowicie Zeskakiwaniu Ludzi Ze Skały w Głąb Wód Za Kasę, zwanemu w skrócie ‚waterfall jumping‚. Spacerując sobie cichutko ścieżką i nie wadząc nikomu moża zostać staranowanym przez grupę nabuzowanych adrenaliną skoczków, biegnącą kolektywnym truchtem od wodospada do wodospada; grupa biegnie, jak sądzę, głównie w celu przeciwdziałania zamarznięciu na skutek kontaktu z lodowatą wodą. Cool.

Rzecz jest profesjonalnie zorganizowana i pod opieką instruktorów; jeśli czujesz, że ten rodzaj lodowatej rozkoszy cię kręci, to w necie bez problemu znajdziesz stronki firm organizujących.  Są również tacy, którzy potrzebują więcej adrenaliny – i ci skaczą sobie bez instruktorów, ot, z doskoku, czego zdecydowanie nie polecam, bo po pierwsze, głębokość wodospadu zależy m.in. od opadów i może różnić się dramatycznie za każdym razem, a po drugie, i konsekutywne, życie z prespektywy wózka inwalidzkiego może być trochę uciążliwe. Nie wszędzie są rampy, rozumiesz.

Co by tu jeszcze pożytecznego napisać. O! W Pontneddfechan, które jest idealnym puktem wyjściowym do spaceru do wodospadów, znajduje się centrum informacji turystycznej zwane  „Waterfalls Centre„, w którym można skorzystać z informacji, nabyć drogą kupna mapkę, ewentualnie stosowny pamiątkowy magnes na lodówkę.

Poza tym chwilowo mnie nie ma bo wybiegłam w przyszłość.

Cium.

jeszcze o wodospadach, tłamszącej pogodzie i Ibizie

Pogoda nas ostatnio tłamsi, wichury zrywają mosty, deszcze podtapiają miasta, na północy straty szacuje się na 100mln funtów (swoją drogą, zawsze mnie fascynowało, skąd biorą się takie liczby..). Rząd już spieszy na ratunek, a jakże, przeznaczając na pomoc cały 1 milion funtów (..i takie). Jedyny pożytek z tych szaleństw pogody mają fotografowie, jeśli, oczywiście, posiadają przy sobie trzy zmiany odzieży i nie straszny im błotny ślizg na dupsku w dół zbocza, pięć czy sześć siniaków, statyw wbity w podudzie i sympatyczny kontakt lewej nogi z lodowatym strumieniem. Spełniwszy wymienione warunki i pozostawszy się wśród żywych, można sobie przywieźć np. taką oto fotkę:

Jakby jakieś Rivendell, nie? Wodospad nazywa się Henrhyd Falls, jest podobno najwyższym wodospadem w południowej Walii i jest do znalezienia w Neath Valley na północ od miejscowości Seven Sisters i Dyffryn Cellwen, na obrzeżu parku narodowego Brecon Beacons. Powinien być zaznaczony na każdej szanującej się mapie okolicy (papierowej). Uwaga, dojazd drogą lokalną, dość wąską, trzeba zachować ostrożność. Droga prowadzi do parkingu (bezpłatnego) z którego wychodzimy na ścieżkę biegnącą dookoła wodospadu; będzie trochę w dół i trochę pod górę, ale serio nic, z czym nie poradziłaby sobie mniej niż średnio wysportowana jednostka, dajmy na to, późny balzak.

Mapka orientacyjna (by google). Przyznaję się od razu do literówki w nazwie Henrhyd, ale założę się, że nie znajdzie się jedna osoba wolna od grzechu w kwestii walijskiego nazewnictwa (wliczając ludność rdzenną) aby rzucić we mnie kamieniem pedagogicznego potępienia.

Neath Valley to w ogóle raj dla łowców wodospadów. Sporo już o tym pisałam tu ale jest jeszcze conajmniej jedno miejsce, o którym nie wspomniałam – nazywa się Melincourt Falls (mapka). Łatwo je znaleźć; zostawiasz auto na bezpłatnym parkingu po drugiej stronie ulicy i idziesz sobie leśną ścieżką, niezbyt długo, a na końcu ścieżki jest takie coś:

Skala zjawiska jest nieco bardziej imponująca w rzeczywistości niż na tej fotce (plus oczywiście dochodzi huk). Właściwie są tam dwa wodospady, z tym, że ten drugi (po prawej) jest znacznie skromniejszy.

Najlepiej zaplanować sobie jednodniowy rajd po wodospadach zaczynając od Aberdulais Falls (jedyne miejsce z trzech, w którym trzeba płacić za wstęp, no ale tam są jeszcze inne atrakcyjne atrakcje), poprzez Melincourt i dalej do Henrhyd Falls, zrobić kółeczko, wrócić do domu, zmienić skarpety, odgrzać pomidorową i obejrzeć coś fajnego np. film, w którym Hugh Grant da się lubić nawet takim cynicznym babom jak ja, oraz padają takie wypowiedzi jak:  otworzysz drzwi dla jednej osoby, i potem każdy może wleść albo: dwoje to za mało, potrzebny jest backup, oraz moje ulubione: każdy człowiek jest wyspą. Ja lubię myśleć, że jestem Ibizą.

Wszystko razem do – pardon le mot – kupy to nienajgorszy sposób na przetrwanie paskudnej jesiennej soboty, uważam.

__________________

Zdjęcia na blogu są mojego autorstwa. Wszystkie prawa, zdecydowanie, zastrzeżone.

O wodospadach, rewolucji przemysłowej i świńskiej grypie

Będzie o wodospadach. Walia ma ich zatrzęsienie. Patrzymy na mapkę: pomiędzy miastami Neath i Merthyr Tydfil, nieco na północ,  rozciąga się dolina Neath Valley. Wodospadowe eldorado na krawędzi parku narodowego Brecon Beacons. Szlak którego szukamy nazywa się – nie zgadniesz –  The Waterfalls Walk. Mapka orientacyjna by nieocenione google (kliknij żeby powiększyć):

Dokładniejsza mapka terenu do obejrzenia o tutaj.

Waterfall Walk nie jest bardzo trudny, chociaż czasem może być troszkę pod górkę, a czasem ślisko (przy wodospadach), ale ogólnie nie trzeba być przesadnie wysportowanym (wszyscy wiedzą, że to niezdrowe). Widziałam nawet kobitkę na kulach. Trzeba za to na pewno mieć dobre wygodne buty, a i kalosz nie hańba.  Piękne miejsce na spacer, ścieżki biegną przez lasy wzdłuż rzeki, i jeśli to nie bank holiday, to cisza i spokój, jeno ruczaj szemrze i ptica pląska.  Mają tam conajmniej 4 różne ścieżki, ja póki co spróbowałam dwóch, obie bardzo ładne. Spacerek można rozpocząć z dwóch stron: od wsi Pont Nedd Fechen (bezpłatny nieduży parking koło pubu, trudno przeoczyć, kibelek też jest, którą to informację osobiście uważam za cenną) albo od płatnego parkingu w miejscowości Ystradfellte (jakieś 4 funty). Uwaga, nie warto pchać na wyżej położony parking leśny, też się płaci, a strażnik leśny ostrzegł nas, że mają plagę włamań do samochodów.  A jak już się zapuścisz w te ścieżki, to można zobaczyć takie zjawiska:

3

I takie:

1-146

Warto się wybrać w te rejony o każdej porze roku. Warto też nie przejmować się tym, że ścieżkę czasem zagradzają kamienie, bo jak się człowiek już wespnie, i odzyska przytomność, to zupełnie nieoczekiwanie zza skały może się wynurzyć taki widok:

wodospad-sepiaZ uwagi na wyjątkowo ostre światło tego dnia fota nie jest najlepsza, ale to jest bez wątpienia jeden z najpiękniejszych wodospadów jakie widziałam (a widziałam sporo) – wielopoziomowy, wysoki jak wieżowiec, rozłożysty – majestetyczny. Można siedzieć i gapić się. Magia.

Jest jeszcze takie miejsce niedaleko Neath, o które można zahaczyć w drodze do/z wodospadów. Nazywa się Aberdulais Falls i jest zaraz przy głównej drodze. Zasadniczo to jeszcze jeden wodospad, w towarzystwie takiej wielkiej turbiny wodnej i innych pozostałości po perłach słynnej rewolucji przemysłowej zapoczątkowanej w Anglii w końcu XIXw, która w odróżnieniu od październikowej wniosła coś do rozwoju społeczeństw, oraz w odróżnieniu od październikowej nie miała na celu zrównania klas społecznych.  Bardzo to wszystko ładnie wygląda, a duch rewolucji w ruinach wciąż żywy jak Lenin w Poroninie.

Aberdulais Falls

Opiekuje się tym wszystkim National Trust (instytucja oparta na wolontariacie i funduszach zebranych od członków i turystów), więc trzeba wyskoczyć z kasy żeby wejść na teren, ale warto, bo rzecz jest ciekawa, no i to zacnie wspomóc instytucję zajmującą się ochroną dziedzictwa narodowego, nawet innego narodu.  A wodospad tam mają taki (niekoniecznie w tej barwie):

Aberdulais Falls

_______________________________________________________________

Kuba mówi, że ma krasz na koleżankę z pracy i od tego ciągle boli go głowa.  Ja mówię, że może to tylko świńska grypa.