Przez dobrych kilka lat Walia wypełniała mi życie emocjami odkryć: już wracam, tylko jeszcze sprawdzę co tam za rogiem, a za rogiem taki wodospad, że człowiek automatycznie uśmiecha się całym ciałem. Na skutek różnych spraw mam obecnie mniej czasu na eksplorację bliższych i dalszych Zarogów, ale nadal uwielbiam się poszwędać kiedy tylko mogę. Tylko teraz coraz częściej szwędam się w poszukiwaniu nie tyle emocji, ile świętego spokoju.
10 minut drogi od domu mam taki malowniczy wiesiuń, kilka chałup krytych strzechami, pola, łąki z końmi, kościół, kamienne płoty, rzeka i malownicze ruiny zamku. Kiedy mówię ‚chałup’, mam na myśli styl, nie standard czy wartość rynkową, o nie. Dość często widuję w okolicy ludzi, którzy nie muszą wstawać o 6 rano, a w czasie kiedy normalni ludzie w pracy piją już drugą kawę, i próbują kontrolować wzrastający poziom frustracji, oni obchodzą swoje włości. W kaloszach i marynarkach w kratę, z hartem albo dwoma u boku. Sprawdzają czy konie all right, czy płot nie uszkodzony, potem może wstępują na plebanię na porcelanową filiżankę herbatki i obowiązkowy herbatniczek, pogadają o polityce, panie dzieju, o tym, jak im się koń wyścigowy zepsiuł, a ktoś im się próbował włamać do willi na południu Francji.
I ja sobie tak przedwczoraj, rozumiesz, wymyśliłam, że założę te kalosze i tak pójdę sobie obejść te włości udając, że, prawda, moje. Fajnie było. Pogadałam z końmi, posprawdzałam gdzie zielsko wyrosło po szyję, zajrzałam do kamiennego kościoła pod wezwaniem świętego spokoju, poudawałam włościankę przed zabłąkanym w przerażającym świecie natury cyklistą szosowym. Jak on tak skakał śmiesznie w tej lajkrze i tych bucikach cyklistowych z rowerem na plecach po tych moich błotnistych wertepach z końskimi kupami, hy hy.. Posiedziałam sobie nad błyszczącą w porannym słońcu rzeką. Przez chwilę poczułam, jak to mogłoby być żyć takim życiem. Bez paraliżującej wszelką chęć zmian świadomości istnienia rachunków do zapłacenia. Niezapłacenie których grozi tym i tamtym, zasadniczo końcem świata.
Z drugiej strony taka sytuacja. Której byłam świadkiem kilka dni temu. Człowiek i koń podróżują sobie razem. Zatrzymali się na noc przy małym rezerwacie otoczonym zielonymi wzgórzami środkowej Walii. Człowiek rozwiesza pranie, a koń chodzi za nim krok w krok. Człowiek wchodzi do namiotu, a koń staje obok i uderza pyskiem w ‚ściankę’. Idź sobie, dobiega z wnętrza namiotu, zjedz trochę trawy czy coś, zajęty jestem. Koń prycha po czym odwraca się w stronę rozwieszonego prania i zaczyna ściągać je z linki. Człowiek wychodzi z namiotu, no co wy wyprawiasz, przestań, no już dobrze, dobrze. Wyjmuje z namiotu szczotkę i zaczyna czesać końską grzywę; cały czas coś przy tym klaruje z czułością. Koń prycha kilka razy w odpowiedzi, a potem kładzie człowiekowi głowę na ramieniu. I tak stoją, i sobie o czymś gadają, a grzywa coraz ładniejsza, a moje serce topi się i wsiąka w wysoką rezerwatową trawę.
Człowiek był raczej Cyganem niż nadzianym właścicielem ziemskim, ale praca od 9-17 też prawdopodobnie jest mu obca. Za to poczucie wolności na pewno nie. Wolności od kieratu, nieustannego hałasu, pilnych rachunków, telefonów zmieniających ludzi w zombie, mediów społecznościowych dla których ‚społeczność’ tak naprawdę oznacza tylko konglomerat potencjalnych stargetyzowanych odbiorców reklam, miejsce gdzie kwitną najgorsze cechy ludzkie i rodzą się uzależnienia wcale nie gorsze od innych pochłaniających życie nałogów.
Od ponad dwóch tygodni jestem na zwolnieniu ‚na stresa’ z powodu posiadania strasznej suki w pracy. Chodzę na spacery po plaży, robię jogę na świeżym powietrzu, medytuję i nie wybiegam myślą dalej niż teraz. Nic-nie-muszenie jest błogosławieństwem. Dopiero z tej perspektywy widzę, jak bardzo praca, za którą mi nawet nie płacą adekwatnie, zdominowała moje życie. Jak ludzie, których nawet nie zapraszałam namieszali mi w środku.
Dopiero siedząc w punkcie gdzie dwie rzeki łączą się i płyną wspólnie do widocznego w oddali morza czuję, jak bardzo brakuje w moim życiu w tej chwili przestrzeni. Myślę, że chyba chciałabym hodować konie. Szlachcianką bym sobie pobyła, o. Może herbatniczek do tej kawki, proszę, proszę. Bardzo chętnie, niezmiernie hrabiemu dziękuję. Na zdrowie moja droga, na zdrowie. Jak tam krewni hrabiny w Monaco? Trochę martwią się o wpływ Brexitu na nasze osiem kasyn, ale kuzyn ostatnio rozmawiał w tej sprawie z Brukselą i ogólnie jest dobrej myśli, poza tym wszyscy zdrowi, dziękibogu.
Ech.
Tak, praca 9-5 zabija radosc zycia, a jak jeszcze masz kogos wrednego w tej pracy, to juz w ogole :-(
Moim marzeniem jest nie miec koniecznosci pracowania bo rachunki do zaplacenia.
Fajne takie zycie. Ale to musi byc zycie – bo branie sobie urlopu sabbatical, nawet na rok czy dwa, to nie to samo – zawsze, ale to zawsze dopadnie cie mysl, z czego bedziesz zyla, jak juz ten irlop minie :(
No ja nawet nie mam jak wziąć takiego urlopu, bo nie mam praktycznie żadnych oszczędności : ) Co jakiś czas marnuje pieniądze na lotto, nawet bez szczególnej nadziei, ot, tak, ale takie inwestycje to można sobie równie dobrze wyrzucić do śmieci :) Ech.
Do tematu poruszonego przez Ciebie pasuje mi fragment z Kubusia Puchatka:
„Przedstawiam wam Misia Puchatka, który właśnie w tej chwili schodzi po schodach. Tuk-tuk, tuk-tuk, zsuwa się Puchatek na grzbiecie, do góry nogami, w tyle za Krzysiem, który go ciągnie za przednią łapkę. Odkąd Puchatek siebie pamięta, jest to jedyny sposób schodzenia ze schodów, choć Miś czuje czasami, że mógłby to robić zupełnie inaczej, gdyby udało mu się przestać tuk-tukać choćby na jedną chwilę i dobrze się nad tym zastanowić. A potem znów mu się zdaje, że chyba nie ma na to innego sposobu.”
A swoją drogą wiejskie tereny w Twojej okolicy są bardzo malownicze.
Świetny fragment. Będzie moim drugim ulubionym po ‚im bardziej Puchatek zagladał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było’ :)
Tak, ten fragment też lubię. I jeszcze parę innych by się znalazło :)
Głęboko filozoficzne…
chyba najlepszy Twój tekst jaki czytałem do tej pory. Trochę tekst o s… z pracy psuje atmosferę, ale rozumiem doskonale. Sam jestem przed urlopem i najchętniej wydusiłbym wszystkich w mojej pracy.
Dzięki, doceniam ten komentarz. Co do suki, to jest to fakt, i słowo które idealnie tu pasuje. Nie boję się tzw. wulgaryzmów itp, dla mnie sa częścia języka, jak wszystkie inne słowa, niosa określony ładunek; nie wspominajac o wartości terapeutycznej :) Pozdrawiam serdecznie.
A czy styl nie jest meridianą przeważającego standardu, co by mogło stanowić zaprzeczenie tezy?
Ale ja się nie wtrącam.
Niestety, nie rozumiem.
Uważam, że to bardzo dobry pomysł, to zostanie szlachcianką na majątku. Osobiście mogłabym przystać na rolę Twej zdziwaczałej ciotki-milionerki. To żeby maczać te herbatniki we wzajemnym, że tak powiem, doborowym towarzystwie.
To byłem ja, Kapsel.
No :]
Anno
Głowa do góry – Ty pracujesz na tutejszych warunkach a jest cała masa pracujących na warunkach dalece odbiegających od standardów anglosaskich… a ku..sy (suki) jeszcze wredniejsi (takie polskie pocieszenie „a inni mają gorzej”).
Pisz dalej, odkrywaj nowe (stare) atrakcje, fajnie się czyta kogoś naturalnego – prawdziwego. Ciesz się z tego co masz, nie trać optymizmu.
Jak zechcesz się zdołować tak naprawdę wróć do polszy – gwarantowany dół
Pracuję nad stosunkiem do życia opartym ma byciu tu i teraz, wdzięczności za rzeczy drobne i dystansie do rzeczy i ludzi durnych. Postęp jest, chociaż niespieszny, ale jest. Dam radę. Pozdrawiam ciepło, nadal letnio, co rzadkie tu u mnie.
Ja od takiej pracy od 9 do 17 w klimatyzowanym biurze uciekam jak najdalej od ponad dwóch lat. Pracuję tu i tam, a kiedy się zmęczę wyjeżdżam i podróżuję. Gdybyś kiedyś chciała poczytać o tym, jak staram sobie układać życie, trochę o moich wrażeniach na emigracji w Szkocji, a także o moich podróżach – wpadaj :)
Pozdrawiam serdecznie, czytałam z przyjemnością.