u nas na karbucie

ggg.jpg

Nie znoszę zakupów.  A już łażenie po sklepach żeby sobie pooglądać przemawia do mnie na równi ze spożywaniem potłuczonego szkła.

Boski natomiast wręcz przeciwnie. Uwielbia wielogodzinne bezcelowe szwendanie się po hajstricie, w sklepach charytatywnych mógłby spędzać urlop. Miłością nad życie darzy wyprzedaż samochodową, car boot sale, bardzo popularną również wśród rodaków. To rodzaj targowiska, na którym każdy może handlować z bagażnika swojego samochodu, ewentualnie małego stoliczka przed. Na karbucie można za grosze kupić mydło i powidło, talerz z królową, kolekcję Dynastii na whs-ie i inne najróżniejsze niezbędne akcesoria, które już znudziły się dotychczasowym właścicielom. Rodzaj pchlego targu. Bardziej prestiżowe karbuty nazywane są Antique Fair, czyli targi antyków, i oferują dokładnie to samo, tylko o wiele drożej.

BeFunky_1 219.jpg

No więc, idzie Boski na karbut.

Idzie powoli, skanuje przestrzeń jak niemiecki u-boot. Coś przykuło jego uwagę, stanął. Stoi. Wyciąga rękę. Dwie minuty później dalej stoi. Z tą ręką wyciągniętą. Mija kolejna minuta, nie, jednak opuścił. A nie, sięga. Obraca osiem razy, szuka znaku producenta, uszkodzeń, uszczerbków, etykietek, sprawdza ile waży, patrzy pod światło, nadgryza, zadaje pytania, próbuje negocjować cenę, kręci głową z oburzeniem, odkłada, odchodzi. Nie, stój. Wraca. Sytuacja powtarza się jeszcze dwa razy; w końcu kupuje, kręcąc głową nad oczywistym zdzierstwem. Sprzedawca ociera pot z czoła. Boski prostuje plecy, jego krok nabiera sprężystości, rozpiera go duma neolitycznego myśliwego, który gołemi ręcami upolował mamuta. Ja jeszcze o tym nie wiem, ale właśnie stałam się szczęśliwą posiadaczką  dwudziestoletniego kieliszka do wódki za 25 pensów.

BeFunky_1 213.jpg

Kiedy się poznaliśmy, Boski miał w zwyczaju odwiedzać karbuty co tydzień. Dzięki temu obecnie na moim strychu rezyduje kempingowy zestaw chińskich pałeczek obiadowych, wiktoriański kosz piknikowy rozmiaru małego samochodu z zestawem 32 talerzy, 32 widelców i trzech łyżek, japoński bidon z czasów II wojny światowej, sześć długopisów z latarką, zestaw do obcinania psu paznokci (gdybyśmy kiedyś zdecydowali się na psa będzie jak znalazł), pudełko starych śrubek nieznanego zastosowania, trzy radia AM na pokrętło, zepsuty mikser, minikolekcja monet z b. Jugosławii oraz zestaw drewnianych cyrkli.

BeFunky_DSC_0260.jpg

Cztery lata temu odmówiłam kategorycznie udziału w tym procederze i zakazałam znoszenia do domu złomu. Teraz Boski wyskakuje na karbut tylko raz, góra dwa razy w roku, ot, dla zdrowia psychicznego; stara się kontrolować i zazwyczaj przynosi co najwyżej kilka dvd z dorobkiem byłego gubernatora Kalifornii. Wczoraj znów poczuł zew i poleciał do Swansea. Wrócił jak gdyby nigdy nic, ale podejrzanie pogwizdując; co tam przywlokłeś znowu, pytam jadowicie, nic nic, odpowiada, powodując, że natychmiast wstępuje we mnie duch radzieckiego oficera śledczego. A to co, zaglądam do bagażnika pod koło zapasowe. A, to, to okazja była, wiesz.. w zeszłym miesiącu wróciła z samego Afganistanu! Odrapana i wyszczerbiona wojskowa mini łopato-tasako-piła; gadżet jak wiadomo absolutnie niezbędny w każdym szanującym się nowoczesnym gospodarstwie domowym. Będzie w sam raz do odgarniania śniegu (sic!!).. broni się jeszcze Boski. Autentycznie płaczę ze śmiechu; Boski obraża się śmiertelnie i dożywotnio na całe dwie godziny.

Taki fun, pani.

BeFunky_1 198.jpg

 

 

20 uwag do wpisu “u nas na karbucie

  1. Bosz… skad ja to znam. Cala jedna mala sypialnie mamy zawalona „przydasiami” przy czym moj nie znosi z targow staroci, ale kupuje rozne rzeczy w sklepach budowlanych. Np. worek cementu, siatke druciana i deski. Po czym robiac chlew nieziemski testuje robienie „stoliczka z ferrocementu”.
    Ostatnio przyniosl wiertarke ze sklepu – ale nie sprawdzil, czy dziala (nie dziala, zepsuty wylacznik), wiec teraz zastanawia sie gdzie mozna kupic wlacznik…

    Ta łopato-tasako-pila to przynajmniej do czegos sie przydac moze…

    1. Najbardziej to chyba do zakopania mojego ciała jak kiedyś trafi mnie szlag, he he..
      Stoliczek z ferrocementu, nie mów, że nigdy o takim nie marzyłaś :)))))

  2. A ja niestety też jestem chomikiem!! Lubię takie drewniano – porcelanowe świecidełka, jak sroka. A nie mam chwilowo miejsca w moim gospodarstwie, bo przy okazji zawalilam wszystko materiałami do decoupażu, więc karbuty omijam wielkim łukiem!!

    1. Ja kiedyś trochę chomikowałam, do czasu różnych przeprowadzek, kiedy nagle nie miałam co zrobić z ta cała graciarnia. Teraz unikam, i zupełnie nie wiem, skad mi się wzięło tych 300 dvd, hm.

  3. Twój opis Boskieg na karbucie mnie rozbawił do łez :)
    Muszę się przyznać, że choć nie jestem chomikiem i nie lubię, wręcz męczy mnie łażenie po sklepach (wyjątkiem są zakupy spożywcze – te lubię), to przespacerowanie sie od czasu do czasu po jakimś pchlim targu uznaje za interesujące i absolutnie nie musi być ono uwieńczone nabyciem czegokolwiek.

  4. Ten post był… Boski ! Na szczęście u nas chomików brak. No jeśli nie liczyć setek kilometrów różnego rodzaju kabli w garażu :-) Ale garaż to nie moje królestwo, więc nie marudzę dopóki samochód się tam mieści…

  5. Nie cierpię zakupów. Nie znoszę, nienawidzę. Dotyczy to zakupów spożywczych (wtedy najlepiej widać ile kasy przerabia się na g… :)) i wszelkich ubraniowych. Rzeczy remontowo – budowlane lubię oglądać w ramach inspiracji :) Żeby mieć „wizję” jak chcę mieć u siebie :) Natomiast pchle targi to sama przyjemność. Tam rzeczy mają duszę. Najczęściej oglądam. Ale często z trudem się powstrzymuję :)

  6. Alicja Zuzanna

    O matko i córko, skąd ja to znam. :-D Przeczytałam to właśnie na głos i usłyszałam, że ta łopato – tasako – cośtam byłaby idealna… nie wiem do czego, nie chcę wiedzieć. Ale u nas niedługo przeprowadzka, będzie okazja do przetrzebienia zbiorów. ;)

  7. ja z tych co to ani car boot ani żadne inne zakupy mnie nie interesują… chyba że spożywcze ale tylko w tak tu zwanych artisan shops z artisan food :)
    Widzę, że każdy Boski ma coś w sobie podobnego… dziecięco maniakalne upodobanie do jakiegoś dziwactwa… :)

  8. papuas

    Osiem lat temu, z okazji przeprowadzki pozbyłem się większej części niepotrzebnych „przydasiów”. Teraz ze zgrozą patrzę jak świat wokół mnie znów się zagęścił. Nie tylko Twój Boski tak ma. Musi to taka męska wada genetyczna…

  9. Faceci. W pelni rozumiem i wspolczuje. U mnie w piwnicy mozna znalezc takie hity jak: stroj z harcerstwa, wszystkie odznaki a nawet 25-letnia menazka. I ta ich duma gdy jedna na million z tych rzeczy do czegos jest nagle przydatna ….

  10. Dziwochy, ale przecież oni to wszystko dla nas kupują, dla nas magazynują; to dla nas ten myśliwy tymi gołemi ręcami tego mamuta.. :D

  11. Pewnie gdyby sprzedawali dzidy, maczugi czy inne przydatne łowcy gadżety – to tam byśmy się szwendali. A tak, kręcimy się wokół innych „atrybutów” męskości – to pilnik się wypatrzy, to imadło. Nawet jak się ma dwie lewe ręce. Ale może kiedyś się przyda… A co będzie jak Ona zapyta kiedy kran naprawię? Że francuza nie mam? Poszuka sobie hydraulika z Polski!

  12. Car boot darzyłabym wielkim uczuciem, gdyby nie fakt, że by coś znaleźć istotnego i wartego zachodu, trzeba wstać w niedzielny poranek zbyt wcześnie jak na moje standardy.
    A z tą męską wadą genetyczną coś musi być na rzeczy…

Dodaj odpowiedź do Anna Pe Anuluj pisanie odpowiedzi